"Tak naprawdę nie wiemy, co ciągnie człowieka w świat. Ciekawość? Głód przeżyć? Potrzeba nieustannego dziwienia się? Człowiek, który przestaje się dziwić jest wydrążony, ma wypalone serce. W człowieku, który uważa, że wszystko już było i nic nie może go zdziwić, umarło to, co najpiękniejsze - uroda życia."
Ryszard Kapuściński

czwartek, 21 stycznia 2010

Puri

W tej pieknej miejscowosci zostalismy caly tydzien, za sprawa oczywiscie hinduskiej kolei. Ten czas spedzilismy na totaolnym relaksie. Dwa dni spedzilismy na plazy, kapiac sie cieplych wodach Zatoki Bengalskiej. Przy okazji bylo oczywiscie opalanie;) Zeby jednak dotrzec na w miare czysta plaze, bez wielkiej ilosci gapiow, musielismy przejsc przez wioske rybacka, ktora wyglada tak: Najpierw sa chaty, pozniej wal smieciowy i na koncu plaza. Plaza, ktora jest ogolno dostepna dla mieszkancow toaleta. Miedzy kupami stoja lodzie. Kobiety i mezczyzni, ci ktorzy akutar nie sa na morzu, wytrzepuja ryby z sieci, inna grupa uklada sieci, by bylo gotowe do dlaszych polowow. Dzieci albo biegaja i prosze o rupie, albo graja w krykieta, albo robia kuy. Cudowny widok. I tak sobie szlismy kilometr, moze dwa, az doszlismy do w miare znosnej plazy. Drugiego nia nie wytrzymalismy i z Grzybkiem postanowilismy dostac sie do plazy od innej strony [wypozyczylismy rowery], co skonczylo sie na 15 minutowym pchaniu naszych pojazdow przez las.
Sylwek przy okazji skorzystal z masazu ;)
W czasie kiedy my smigalismy na rowerkach, Agu i Kamis wypozyczyli motor:)
Badac w Puri zrobilismy sobie dwie wycieczki: do miejscowosci Konark i nad jezioro Chilika. W Konarku znajduje sie swiatynia slonca, wpisana na liste swiatowego dziedzictwa UNESCO. Podczas gdy Agu i Kamis pojechali tam sobie motorem, my smignelismy autobesem. Mielismy miejsca stojace i jeszcze nie mialam tak bliskiego kontaktu z Hindusami. Na szczescie jechalismy tylko godzine ;) Sama swiatynia wyglada tak:
Myslalam, ze bedzie wieksza. Za to ma niesamowicie male i dokladnie zdobienia. Caly kompleks przypomina rydwan ciagniety przez kamienne konie, rydwan na 24 kolach - symbolizujace 24 goziny w ciagu dnia. Trafilismy tam w niedziele i nie tylko my - ludzi bylo mnostwo. Okazalismy sie mala atrakcja turystyczna. Co kilka, kilkanascie minut podchodzili do nas hindusi i pytali sie czy moga sobie zrobic z nami zdjecia :) Dla nas atrakcja za to byly takie rzezby [mpga konkurowac z tymi w Khajuraho!]:
Nad jezioro Chilika wybrarlismy sie oddzielnie - jednego dnia Golabki na motorze, nastepnego ja i Grzyb autobusem. My skusilismy sie na wynajecie lodki, gdyz w tym jeziorze, ktore jest najwieksza slona laguna w Azji, mozna spotkac delfiny! Mielismy to szczescie i zobczylismy az pletwe grzbietowa i kawalek samego grzbietu! Dodatkowo jeziorko to jest siedliskiem milionow ptakow [ponoc nawet flamingow], ale my nie mielismy takiego farta i zobaczylismy ich niewiele.


I jeszcze kilka slow o samym Puri. Jest to jedno z swietych miast w Indiach. Znajduje sie tutaj siwatynia Jagannath Mandir - Pana Wszechswiata. Strzezona jest ona przez kamienne lwy, a wste do niej maja tylko Hindusi. W swiatynie tej przygotowuje sie posilek - prasadam, ktory jest poswiecony bogu. Gotowany jest on bez probowania, w glinianych garach [raz tylko uzytych], ze skladnikow wczesniej wykorzystanych. przygotowywane sa 64 tradycyjne, sredniowieczne indyjskiej dania - czyli bez chilli, ktora zostala tu sprowadzona z Ameryki Poludniowej (jezeli cos pomylilam, to prosze o kompetentne osoby o poprawienie!). Ja i Sylwek mielismy okazje sprobowac 10 tych potraw. Zapoznani w Puri Daniel, Monika i Muczukunda (ktorych serdecznie pozdawiamy!) zabrali nas do domu tutejszego artysty Jagannath Patra, ktory "zalatwil" nam owy posilek. Jedlismy z malych glinianych miseczek, polozonych na lisciach bananowca. W miedzyczasie gospodarz raczyl nas opowiesciami o Krishnie i pokazywal swoje dziela - malowidla na jedwabiu oraz na lisciach palmowych. Pozniej Monika i Daniel zaprowadzili nas do miejsca, gdzie pali sie zwloki. Stalismy od ognisk kilka metrow, otoczeni dymem. Prawde mowiac myslalam, ze wywrze to na mnie wieksze wrazenie...
A co do krow, o ktore pytala Maria... to nie jest tak zle. Bardziej boje sie bykow. Chociaz jak krowa prawie zaatakowala Sylwka, to moje nogi zrobily sie miekkie. Mielismy raz okazje zobaczyc walke bykow na ulicy, tuz przy naszych rowerach - po wyjsciu z domu Jagannath Patry. Nie powiem, zeby to bylo mile przezycie.. :) Ale ja, najwiekszy tchorz swiata, jakos daje rade ;)
I jeszcze kilka zdjec:
Chlopcy zarabiaja na Sri Lanke. Maja juz pierwszego pasazera!
Kamis i jego riksza ;) Jagannath Sweets - slodycze z ciasta francuskiego, slodkie, tluste, ale pycha:)
Pan smazacy pakore

5 komentarzy:

  1. akcja się rozwija:) widzę, że kapelusz się przydaje hehe u nas jeszcze zimniej - ale mamy coś podobnego jak i Wy:pełno piachu na chodnikach (ciut nie plaża;))pozdrawiam:*

    OdpowiedzUsuń
  2. zazdroszczę rodzonej córce, wstyd ale cóż zrobić jak do lata tak daleko,a ja uwielbiam ciepło i morze.Buziaczki Gosiaczku.

    OdpowiedzUsuń
  3. co do pogody tutaj to no comments, dziś mało nie przymarzłam do chodnika wracając do domu w Sopocie...
    ale te rzeźby, toż tam jedna wielka hinduska demoralizacja ;>

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochani, zazdraszczam jednym słowem!
    Ja też jestem zdecydowanie ciepłolubna, z chęcią wskoczyłabym do cieplutkiego morza. To, co mamy tu teraz za oknem to po prostu szkoda gadać.Ja zamarzam nawet w domu, rury z ciepłem popękały aaa!
    BUZIAKI!
    Fajowo zobaczyć wesołe foty!

    OdpowiedzUsuń