"Tak naprawdę nie wiemy, co ciągnie człowieka w świat. Ciekawość? Głód przeżyć? Potrzeba nieustannego dziwienia się? Człowiek, który przestaje się dziwić jest wydrążony, ma wypalone serce. W człowieku, który uważa, że wszystko już było i nic nie może go zdziwić, umarło to, co najpiękniejsze - uroda życia."
Ryszard Kapuściński

czwartek, 25 lutego 2010

Colombo

Tak nie chcielismy zwiedzac tego miasata, chcialismy je szybko ominac. I tak nie chcielismy wyjezdzac ze Sri Lanki - zostalismy wiec, troche przymusowo, kilka kolejnych dni wlasnie w Colombo. We wtorek zlozylismy wszystkie wymagane dokumenty i wczoraj wieczorem odebralismy nasz paszporty z tak wazna pieczatka. Jutro spokojnie mozemy poleciec do Chennaiu :)
Udalo nam sie znalezc tani nocleg w siedziebie YMCA (ostatnie zdjecie), gdzie dzis odbywaja sie polfinaly w kulturystyce! Dawno nie widzialam tyle testosteronu na raz w jednym miejscu ;) Nocleg byl jak dla mnie rewelacyjny (dostalismy pokoj z dwoma lozkami - dwa z nich znajdowaly sie na... balkonie!), nie dosc, ze tani, to zlokalizowany w fajnej dzielnicy - Colombo Fort. Obecnie to nie jest juz fort fort - taki z murami itp, ta czesc miasta staje sie biznesowa dzielnica. Zalezc tu mozna drapacze chmur z World Trade Centre na czele (srodkowa fota - widok z naszego okna;)). Doatkowo znajduje sie tu mnostwo budynkow w stylu kolonialnym, lepiej lub gorzej zachowanych. Colombo nawet mi sie podoba, jest co prawda goraco i halasliwie (ale i tak wydaje mi sie, ze kierowcy tutaj uwyazja rzadziej klaksonow niz w Indiach), ale cos w sobie ma. Tzn, nie ma tutaj zbyt wielu rzeczy do zwiedzania, jakies muzeum, park, spacer po uliczkach Fortu czy handlowej dzielnicy Pattah i tyle, ale myslalam, ze bedzie znacznie gorzej.



poniedziałek, 22 lutego 2010

Cudny pobyt w Colombo i perypetie wizowe.

Info: dodalam kilka zdjec do postow nizej!

Jak juz niektorzy z Was wiedza, wcale nie opuscilismy Sri Lanki, choc powinnismy to uczynic 2 dni temu. Utknelismy w Colombo. Okazalo sie, ze nasza wiza wielokrotnego wjazdu do Indii jest malo aktualna bez jakiejs pieczatki, ktorej oczywiscie [nadal] nie mamy. O tym dowiedzielismy sie na lotnisku, kiedy chcielismy sie odprawic i uzyskac nasze karty pokladowe. Nie polecielismy. Spedzilismy 3 noce w terminalu (na podlodze, ale za darmo!;)), akurat wypadl weekend. Dzis ja i Kamil udalismy sie do ambasady Indii, po owe pieczatki. Dowiedzielismy sie, ze najpierw musimy miec bilet lotniczy (a do konca nie mamy pewnosci, ze otrzymamy upragnione stempelki!), wiec szybko do biura, kupilismy bilety i jutro z samego rana ponownie uderzamy do boju. Mam nadzieje, ze sie uda. Wylot mamy zaplanowany na 26 lutego, do 28 mamy wazna wiza na Sri Lance..
A tak wygladalo nasze mieszkanie na lotnisku:Relacje z Colombo umieszcze w czw, albo jeszcze pozniej, juz z Indii (jak w koncu nas tam wpuszcza!)
Buziaki i pozdrowienia dla wszystkich :)

środa, 17 lutego 2010

Intensywny tydzien na Sri Lance

Jak mowia slowa pewnej piosenki "Droga moze byc celem", tak naszym celem w poniedzialkowy dzien, 8.02.2010 r, bylo pokonanie trasy Kandy - Ella pociagiem. Caly czas znajdowalismy sie w centralnych, gorzystych prowincjach kraju, wiec ta trasa uchodzi za bardzo urokliwa i taka rzeczywiscie jest. Wsiedlismy do zatloczonego pociagu w Kandy, usiedlismy po lewej stronie i rozpoczelismy 8 godzinna podroz. I warto bylo! Tory leza wzdluz wzgorz, pociag leniwie snuje sie pomiedzy krzewami herbacianymi, mija spadajace z gory wodospady, przejezdza przez kilkanascie, jak nie wiecej, tuneli. Najwyzsza wysokosc jaka osiognelismy to 1880 m n.p.m, gdzie cumulusy przelewaly sie przez zbocza gor. Niestety nie pokaze Wam teraz zdjec (i nie dolacze ich do poprzednich postow), gdyz zapomnialam zabrac ze soba kart sd :(-edit! foty juz sa ;)W koncu dotarlismy do Elli, malej miejscowosci, polozonej miedze wzgorzami. Jest ona dosc popularna wsrod turystow, dlatego tez ceny w niej byly wyzsze niz w innych miejsach, w ktorych do tej pory bylismy. Nad wsia - bo to nawet nie jest miasteczko - goroje Ella Rock, na ktoraj z braku czasu nie weszlismy, za to nastepnego dnia udalismy sie na Maly Szczyt Adama (Little Adam's Peak). Piszac post o Kandy narzekalam, ze nie zobacze plantacji hebraty. Ale bylam w bledzie! Nie dosc, ze pociag doslownie wil sie miedzy herbacianymi krzewami, to idac na te gore przechodzolismy przez pola herbacian! Po prostu herbaty jest tu - w centralnych prowincjach - mnostwo!Po pobycie w Elli udalismy sie w strone Gory Adama (Adam's Peak, 2243 m n.p.m.) - miejsca pielgrzymkowego wyznawcow buddyzmu. Mowi sie, ze w tym miejscu Adam postawi swoje pierwsze kroki wychodzac z nieba. Inna nazwa to Sri Pada - czyli miejsce, z ktorego Budda opuscil ziemie i pozostawil odcisk swojej stopy gleboki na 9 m. Szczyt Adama zawny jest takze Samanalakande - czyli miejsce, grzy motyle przylatuja umierac (co jest prawda!). Nasza baza wypadowa bylo Dalhousie - mala, komercyjna miejscowoc. Do pokonania mielismy ok 5200 schodow(!) i po 3 godz (ja - ostatnia) znalezlismy sie na szczycie.
Kolejny punkt programu to wizyta w parku narodowym - Sinharaja Forest Reserve - ostatnim niezniszcoznym lesie tropikalnym na Sri Lance. Moje marzenie - pojechac do lasu tropikalnego sie spelnilo (moze nie w 100%, ale zawsze cos! ;)). 12 godz zajelo nam przemieszczenie sie miedzy Dalhousie a Deniyaya, jechalismy 5 autobusami, niekiedy naprawde waskimi drogami, tak waskimi, ze kierowca mial problemy z zakrecaniem na serpentynach. W pakru musielismy wziac obowiazkowo przewodnika, ktory pokazywal nam to i owo, np. tropikalne pajaki, stonogi, kameleony. I juz wiemy gdzie pieprz rosnie! Wlasnie tam! [Teraz jeszcze musimy doowiedziec sie, gdzie raki zimuja i bedziemy znali odpowiedzi na zagadki wszechswiata!]. Mielismy nawet eskorte - kilku zolnierzy przyjechalo na cwiczenia i czesc trasy pokonali z nami. A roslinnosc byla cudna, zielona, pachnaca, poplatana. Niestety nie mam za duzo zdjec, bo i tak nie dalo sie tego wszystkiegp uchwycic aparatem.Galle to nasz nastepny przystanek. Jest to miasta polozone na poludniowym wybrzezu wyspy. Centralna jego czesc zajmuje Fort, w ktorym toczy sie normalne zycie. Wchodzac do owego fortu ma sie wrazenie, ze jestemy w jakims malym europejskim miasteczku - spowodowane jest to licznymi portugalskimi i holenderskimi budynkami.Zostalo nam kilka dni, wiec postanowilismy spedzic ja na plazy i udalismy sie do Mirisy - jestem teraz w miejscu polozonym najbardziej na poludnie, w kotrym kiedykolwiek bylam! Plaza jest bajeczna, czysta, ciepla woda, w poblizu bary, knajpy. Jest zdecydowanie wiecej ludzi niz w Kalkudah (ale tam nie bylo sezonu), co nam jednak zbytnio nie przeszkadza.
I tak nasz pobyt na Sri Lance powoli dobiega konca. Pojutrze jedziemy do Colombo, skad w nocy mamy lot do Chennaiu. Pozniej postaram sie wrzucic wiecej zdjec. I chce jeszcze dodac, ze powyzszy opis, to zaledwie garstka tego, czego doswiadczamy, widzimy, czujemy. Wiecej mam w swoim notesie ;)

niedziela, 7 lutego 2010

Kandy

I teraz jestesmy w Kandy, skad tworze owe posty. Walcze z komuterem i probuje zgrac zdjecia z karty na pendriva, lecz on nie chce cos wspolpracowac wr. Jest goraco, bardzo goraco. Aga i Kamil wzieli motor i pojechali pozwiedzac okolice, a Grzyb i ja wybralismy sie na miasto ;) wdrapalismy sie m.in na gore, gdzie znajduje sie dosc spory pomnik Buddy. Przed wejsciem jakis mnich chcial nam oczywiscie sprzedac bilety, ktorych nie kupilismy i weszlismy od drugiej strony calkiem za darmo:) Samo Kandy polozone jest wsrod pieknych wzgorz, ktore porosniete sie zielonym lasem. Jest to miasto pokolonialne, znacznie rozniace sie od Anuradhapury czy Dambulli. W centrum miasta znajduje sie sztuczne jezioro, przy ktorym jest calkiem przyjemnie, chlodno. I zyja w nim zolwie!
Wczoraj wybralismy sie na przedstawienie tradycyjnych sinhalijskich tancow. Ja bylam zachwycona. Moze tancerze i tancerki nie byli zbyt zgrani, ale jak dla mnie to bylo bardzo naturale. Tanczyli w rytm tylko bebnow, wpadajac nawet w trans. Co nas jeszcze zaskoczylo: program po polsku ;) z niego dowiedzielismy sie, ze widzielismy m.in. taniec pooja, thelme, pawi czy raban. Program zabralam, schowalam i jezeli ktos bedzie zainteresownay szczegolami, to prosze pisac;))W okol Kandy znajduja sie planatcje herbaty, do ktorych niestety nie pojedziemy - troche brakuje nam czasu.. za to mozna w samym miescie kupic ponoc calkiem niezla herbatke, co pewnie dzis uczynie.
Ogolnie fajnie by bylo ziedzac ten kraj wynajetym samochodem - o wiele wiecje mozna w taki sposob zoabczyc, dojechac w miejsca, gdzie nie ma prawie wcale turystow, zobaczyc wiecej dzikiej przyrodu. Niestety nie tym razem, moze nastepnym.

Kalkudah

Pierwotnie, po Damubulli, chcielismy odwiedziec Polonnaruwe, gdzie takze znajduje sie antyczne miasto. Po krotkiej wymianie zdan doszlismy do wniosku, ze mamy dosc ruin i fajnie by bylo skoczyc na wschodnie wbyrzeze, co tez uczynilismy :) wesolym autobusem dojechalismy ok 6 km od Kalkudah, miejscowosci, gdzie wg poznanego wczesniej Lankijczyka sa fajne plaze. Nie bylismy hardcorowcami i owe 6 km przejechalismy motoriksza ;) znaleslismy baardzo fajny guest house z pysznymi i w miare tanimi posilkami. Plaza - rewelecja. Palmy, piasek, cieple morze, fale, koralowce, zero ludzi:) Bylo tak fajnie, ze az spalilismy sobie plecy. Skoncyzlo sie wiec na jednodniowym pobycie na plazy, drugi dzien spedzilismy lezac plackiem w cieniu naszego hostelu.
Klakudah to mala miejscowowsc, ktora bardzo ucierpiala w czasie tsunami 5 lat temu. DO tej pory mozna znalezc tam ruiny domow, gospodarstw. Czesto mozna zobaczyc tablice z informacjami typu: "Rzad niemiecki wybudowal tu 500 domow".
pozdrosy!
ps. gardlo juz dziala!

Dambulla - Sigiria

Dambulla i Sigiria to kolejne antyczne miasta, do ktorych sie udalismy. Za baze wypadowa wybralismy sobie Dambulle, ktora jest znacznie wieksza od Sigiri. Nie mam za bardzo weny, wiec nie bede sie rozpisywac. Powiem tyle, ze Dambulla bardzo przypomina Anuradhapure. W kazdym miescie (no moze w prawie kazdym) musi byc wieza zegarowa:Sa tez supermarkety, z czego najbardziej cieszyla sie Agu:
Znajduja sie tam swiatynie umiejscowione w jaskiniach na szczycie gory, na ktora sie wdrapalismy. Nie doszlismy do konca, celem zoszczedzenia kilku dolarow ;) to bylo jednak po poludniu. Rano wybralismy sie do Sigiri, gdzie swiete miasto takze zlokalizowane jest na szczycie pieknego ostanca:Najpierw z poznanym w autobusie Kanadyjczykiem wybralismy sie na spacer wokol gory. Spacer lasem, pieknym, zielonym lasem! Mowie wam: bajka!Tu takze zrezygnowalismy z wejscia, ktore kosztowalo 25 dol... To jest duzy minus Sri Lanki - jak dla mnie oczywiscie - drogie wejscia. Z drugiej strony musza oni na kims zarabiac. Zarabiaja wiec na bialych. Wiecej ciekawych rzeczy w Dambulli (oprocz supermarketu) nie bylo, wiec nastepnego dnia spakowalismy manatki i pojechalismy na plaze :)

poniedziałek, 1 lutego 2010

Cejlon!

Jezeli macie dosc Indii, jestesce przesyceni tym krajem, to przyjedzcie na Sri Lanke. Po 3 dniach spedzonych tutaj, moge powiedziec, ze bedziej mi sie on podoba. Jest pieknie zielono, jest czysciej, ludzie sa milsi i jednoczesnie mniej natarczywi. Mam nadzeiji, ze tak bedze do konca naszego pobytu tutaja i juz zaluje, ze spedzimy na tej wyspie tylko 3 tygodnie. Jest troche drozej niz w Indiach, ale bylismy na to przygotowani.
Po doleceniu do Colombo (w srodku nocy) przedostalismy sie na dworzec kolejowy, gdzie prawie natychmiast udalo nam sie zlapac pociag do Anuradhapury, tak wiec w stolicy bylismy gdzies tylko przez godzine. Pierwszy dzien w Anuradhaurze caly przespalam, a wieczorem, jak wyszlismy na spacer, spotkalismy na kazdym zakrecie zlonierzy. Okazalo sie, ze w miescie tym przebywa prezydent Sri Lanki! I dzieki niemu nastepnego dnia zaoszczedzlismy po 25 dolarow - naprawde chceilismy kupic bilety do antycznego miasta, no ale coz.. droga do muzeum, gdzie znajdowala sie kasa, byla z powodu prezydenta zamknieta.. wiec na swoich rowerkach zwiedzilismy stara czesc Anuradhapury calkowicie za darmo. Jedne czego nie zobaczylismy to dwa muzea - ale nie placzmy z tego powodu! Widzielismy swiatynie buddyjskie, najtarsze drzewo swiata, kilka dagob. To wszystko wpsane jest na liste swatowego dziedzictwa UNESCO






Dzisiejszego dnia wybralismy zobaczyc kolejne ruiny, tym razem w Mihintale, miesteczku oddalonym od Anuradhapury jakies 13 km. Wdrapalismy sie na gore, popatrzylismy na biala dagobe i zrezygnowalismy z wejscia dalej - wstep byl platny, a bardzo podobne budynki widzielismy dzien wczesniej.
A teraz jestesmy w miejscowosci Dambulla, gdzie jutro bedziemy zwiedzac jaskinie ;)
I jeszcze moze cos o mnie, zeby blog nie byl bezosobowy - stracilam prawie glos. Mowic nie moge ;) wsztsko to wina wiatrakow! Pozdrawiamy wszystkich ;)