"Tak naprawdę nie wiemy, co ciągnie człowieka w świat. Ciekawość? Głód przeżyć? Potrzeba nieustannego dziwienia się? Człowiek, który przestaje się dziwić jest wydrążony, ma wypalone serce. W człowieku, który uważa, że wszystko już było i nic nie może go zdziwić, umarło to, co najpiękniejsze - uroda życia."
Ryszard Kapuściński

czwartek, 9 lutego 2012

Turkey trip cz.5. - Pamukkale & Hierapolis


Wizyta w wiosce Pamukkale oraz w leżących nieopodal ruinach Hierapolis była naszym ostatnim, niestety, punktem wycieczki. Do Pamukkale, którego nazwa w wolnym tłumaczeniu oznacza Bawełniany Zamek (pamuk = bawełna, kale = zamek), najłatwiej jest się dostać z Denizli, miasta oddalonego 30 min jazdy autobusem (ok. 18 km). Do Denizli przyjechałyśmy tego samego dnia, kiedy deszcze wygnał nas z Selcuk, a droga zajęła nam ok 4 godz i 20tl.

Wylądowałyśmy tam wieczorem, koło 20 wydaje się. Z Denizli zostałyśmy przywiezione darmowym busem, którego kierowca okazała się zarówno właścicielem hotelu przy którym zaparkował. Sprytny, ale także dość popularny, manewr w Turcji i nie tylko. W jakiś sposób wpłynął na nas: patrzcie! jaki jestem fajny! za darmo Was przywiozłem i oczekuję od Was tylko, żebyście obejrzeli mój przybytek!
I tak połowa z turystów szybko znalazła nocleg, w tym i my. Jednak, żeby zmniejszyć koszty, dzieliłyśmy pokój z młodym Amerykaninem Benem, który udał się w podróż po Azji Mniejszej oraz Europie tuż po zakończeniu studiów (czyli całkiem niedawno).
No dobra, tak się rozpisałam i jeszcze nie doszłam do meritum, czyli cudu natury, wapiennych tarasów, które wytworzyły się na zboczach okolicznych wzniesień.


Mimo zimna ruszyliśmy skoro świt, koło 11, ku przygodzie! Na teren Parku można wejść z trzech różnych stron, my skorzystaliśmy z położonego najbliżej wioski oraz pozwalającego od razu wejść w białą, wapienną krainę. Ściągamy buty, choć zakutani jesteśmy w szaliki i kaptury, bowiem po tarasach nie wolno chodzić w obuwiu, co jest bardzo konsekwentnie strzeżone przez licznych strażników. Uważam, że to dobry pomysł, ponieważ już raz o mały włos prawie nie doszło do tragedii, do całkowitego zniszczenia terasów...
Stawiamy pierwsze kroki i czujemy ulgę - woda jest ciepła :) Później niestety to się zmienia, na zamianę jest przyjemna i ogrzewając, na zmianę dość chłodna. Na szczęście nie ma zbyt wielu ludzi, druga połowa stycznia robi swoje!



Ale Pamukkale to nie tylko wapienne terasy. To także przepiękne ruiny miasta Hierapolis, po których spacerowaliśmy przeszło 3 godziny. Jak na owe czasy, czyli od ok 2 w p.n.e, była to metropolia, o czym świadczy chociażby teatr mieszący ok 20 tys. osób czy olbrzymia agora. Znajduje się tutaj także jedna z najlepiej zachowanych i największych nekropolii w Anatolii. Ruiny, kolumny pięknie porozrzucane są na okolicznych zboczach.






I tu w sumie mogę powiedzieć, że nasza wycieczka dobiegła końca. Z Pamukkale udałyśmy się prosto do Afyon, gdzie spędziłyśmy kilka leniwych dni, a następnie ponownie do Stambułu, skąd łapałyśmy swoje samoloty w kierunku Polski. W tym momencie kończy się moja przygoda z Turcją w roku 2011 (no i w niewielkiej części roku 2012 ;))... Jest co wspominać :) A jak się zmobilizuję, t wrzucę jakąś mapkę, z zaznaczonymi miejscami, które odwiedziłam. Dziękuję za uwagę :-)

środa, 8 lutego 2012

Turkey trip cz.4. - Efez


Do Efezu można dostać się dwoma sposobami: autobusem i pociągiem (i oczywiście taxi, czy samochodem, ale podaję opcje najtańsze ;)). Pierwszy sposób jest trochę droższy, ale zapewne szybszy. Autobusy licznie odjeżdżają z głównego dworca autobusowego w Izmirze i dość łatwo jest je znaleźć, wystarczy podążać za okrzykami "Efez, Efez!!!". Drugi rodzaj lokomocji - pociąg - jest tańszy (bilet kosztuje 5,5 tl) i całkiem przyjemy. Podróż trwa około 1,5 godz., a obsługa na dworcu jest dobrze przygotowana na tłumy turystów - bez problemów można dowiedzieć się o godzinach odjazdów pociągów czy kupić bilet posługując się językiem angielskim.
Pociągiem dojechałyśmy do miejscowości Selcuk, która jest bazą wypadową do położonego 3 km dalej Efezu. I od razu dopadł nas kierowca taksówki, z propozycją kursu do antycznego miasta, na co przystałyśmy, bo 1) cena nie była zbyt wygórowana, 2) pogoda była paskudna na spacer.
A sam Efez... Zachwyca. Przynajmniej mnie zachwycił. Są to jedne z najlepiej zachowanych ruin antycznego greckiego miasta. Niesamowicie położony na zboczach łańcucha górskiego, otworzony w kierunku morza, które fale w przeszłości ocierały się o mury miasta. Miasto o bogatej, długiej historii. To tu urodził się i myślał filozof Heraklit (dlatego m.in. Agata chciała zobaczyć to miasto). Przez Efez przewinęły się rządy Greków, Imperium Rzymskie czy rządy bizantyjskie.
Zwiedzanie ruin można rozpocząć w dwóch miejscach: przy bramie wyższej i niższej. My zaczęłyśmy od bramy wyższej - schodziłyśmy z górki ;) Przy obu wejściach znajdują się kasy biletowe, wejście tradycyjnie 20 tl.
Zwiedzanie (opis bardzo skrócony) zaczęłyśmy od agory oraz Odeonu - amfiteatru, który według różnych źródeł, mógł pomieścić od 2500 do 5000 osób.



Następnie zeszłyśmy Drogą Kuretów w kierunku Biblioteki Celsusa. Owa droga prowadziła niegdyś do Świątyni Artemidy. Po drodze minęłyśmy kilka starożytnych fontann oraz męską latrynę, gdzie jak widać w kupie raźniej.




I w końcu doszłyśmy Biblioteki Celsusa, która jest jednym z najważniejszych zabytków Efezu. Obecnie można podziwiać całkiem nieźle zachowaną (lub odrestaurowaną) fasadę, zdobioną rzeźbami cnót i oczywiście zrobić sobie zdjęcie na jej schodach. Pozostała część biblioteki niestety spłonęła dawno temu. Na północ od tego budynku znajduje się, a raczej znajdowała się, agora handlowa, dziś zaledwie niezbyt ciekawy plac ze szczątkami kolumn.



Kierujemy się dalej na północ, idziemy Ulicą Marmurową w kierunku Wielkiego Teatru z III w p.n.e. Niestety, obecnie nie można wejść w każdą dziurę tego miejsca - wyższe części są niedostępne dla zwiedzających. Teatr robi wrażenie, jak sama nazwa mówi, jest wielki. Jego półkole o promieniu ponad 150 m mogło pomieść prawie 25 tys. osób, co na tamte czasy jest sporą liczbą.


I na koniec szybki spacer (deszcz stał się coraz bardziej bezczelny) drogą Arkadiusza (lub zwaną inaczej drogą portową), łączącą port z teatrem, zwiedzenie pobliskiej nekropolii i rzut oka na Gimnazjon Vediusa i jesteśmy przy wyjściu, lub jak kto woli przy bramie niższej, skąd też można rozpocząć zwiedzanie.


Cała wycieczka zajęła nam około 2 godz. Z przewodnikiem zapewne byłoby dłużej, ciekawiej i bardziej pouczająco, ale niestety na taki wydatek nie było nas stać. Podsumowując: polecam. Nawet tym bez wyobraźni.

wtorek, 7 lutego 2012

Turkey trip cz.3. - Izmir


Na wstępie chcę przeprosić, że te wpisy wrzucam aż z takim opóźnieniem.. Teraz jestem już w Polsce, a ten nasz objazd kawałka zachodniej Turcji zajął nam tylko 9 dni.. Ale piszę dalej, może ktoś z tego kiedyś skorzysta, a zapewne i ja za jakiś z czas wrócę do tureckich zdjęć :)
Izmir przywitał nas deszczem. Na dworcu autobusowym poznałyśmy dwóch studentów - jednego z Hiszpanii, drugiego z Finlandii - którzy, jak się okazało, jechali tym samym autobusem co my (co było dość męczącym przeżyciem, byłyśmy otoczone zgrają płaczących dzieci..). Poszłyśmy z nimi na herbatę, gadaliśmy, a chłopaki w międzyczasie szukali jakiegoś taniego noclegu, co w Izmirze nie jest wcale takie łatwe. W końcu udało im się coś znaleźć w dzielnicy Basmane (dworzec kolejowy + przystanek metra). A my spałyśmy znowu u Sameta w dzielnicy Bornova, która jest (jak już wcześniej pisałam), studencką stolicą Izmiru. Spotkałyśmy się z nim późno wieczorem, wypaliliśmy nargile (fajka wodna) i poszliśmy do jego mieszkania, które okazało się tylko ciut czyściejsze, od czasu naszego poprzedniego pobytu. Syf z łazienki częściowo zniknął, za to w kuchni pojawiły się trzy 50 kg worki cebuli, z uprawą szczypiorku gdzieniegdzie oraz kilka worków śmieci. Karaluchów nie zaobserwowałam, ale to zapewne tylko kwestia czasu.
Wracając do samego Izmiru. Tym razem udało nam się wejść do Agory, która może nie jest imponujących rozmiarów, ale posiada całkiem dobrze zachowane kolumny oraz sklepienia. Najlepszą jednak rzeczą było wejście za free - zgodnie przytaknęłyśmy, że mam mniej niż 26 lat (takie małe kłamstewko;) normalnie wejście 3 tl). A propos Agory, to została ona zbudowana ku czci Aleksandra Wielkiego, więc w przeszłości nie było to byle co.




Następnie udałyśmy się na spacer uliczkami Kameralti Bazaar, gdzie Agata z przyjemnością zrobiła zakupy w Rossmannie. Zwiedziłyśmy także muzeum archeologiczne, gdzie znajduje się całkiem niezła kolekcja rzeźb, ceramiki oraz biżuterii (wejście 8 tl) oraz posiedziałyśmy pod wieżą zegarową (saat kulesi) na palcu Konak. Wieża, niezbyt imponujących rozmiarów, za to przepięknie zdobiona, wybudowana została w roku 1901.





W Izmirze spędziłyśmy tylko jeden dzień. Naszym kolejnym celem był Efez!