"Tak naprawdę nie wiemy, co ciągnie człowieka w świat. Ciekawość? Głód przeżyć? Potrzeba nieustannego dziwienia się? Człowiek, który przestaje się dziwić jest wydrążony, ma wypalone serce. W człowieku, który uważa, że wszystko już było i nic nie może go zdziwić, umarło to, co najpiękniejsze - uroda życia."
Ryszard Kapuściński

piątek, 29 stycznia 2010

Foty od Agu ;) cz.2

Chennai. Ktokowiek widział, ktokolwiek wie.


Khajuraho.



Okolice Khajuraho. Kamil wdrapał się na wieżę. I jak widać zimno było.


Wiewiór. Nie pamiętam skąd, było ich pełno!



Zwiedzający Taj Mahal.


Papugi i jeden gołąb.


Galta - świątynia małp, więc małpa musi być. Okolice Jaipuru.



Chennai - w ichniejszej SKM-ce ;) Wagon damski!



Mamallapuram - odpoczynek po ciężkim i gorącym dniu :-)



Kamil i jego nowa koleżanka - Koza w Mamallapuram



Fort Amber - okolice Jaipuru



Mamallapuram - fajne rzeźby



Mamallapuram.



"Supermarket" w Mamallapuram. Zachwyt kitketami ;)



Plaża w Chennaiu



Tirupathi. Nasz pierwszy arbuz!



Tirumala - wjechaliśmy, posiedzieliśmy, pośmierdzieliśmy i zjechaliśmy. Szału nie było.



Tirupathi. Kampania majace przekonać społeczność do noszenia kasków.



Gdzień na trasie Puri - Tirupathi



Puri



Jezioro Chilika - największa laguna w Azji. Okolice Puri



Jezioro Chilika



Hmm... gdzieś w Indiach ;-)



Delhi. Pierwszy dzień. Mega zmęczeni, co widać po naszych minach, ale w sercach radość, że w końcu tam jesteśmy! A siedzimy pod grobowcem Hamuyana.



Kamil i motór. Chyba gdzieś w okolicach Puri...



Khajuraho



Konark i koło przy świątyni słońca, która stylizowana jest na wielki powóz



Ruszamy!! Frankfurt



W Orchhy nad rzeką



Grzyb zostawił ślad w Orchhy ;-)

Chennai

Jestesmy w Chennaiu, dawnym Madrasie. W poprzednim poscie pisalam o duzych miastach. I choc Chennai jest dosc spory (ponad 6 mln), to nawet mi sie podoba:) Mozna tu zobaczyc budynki w stylu kolonialnym, powstale za panowania Brytyjczykow. Np Fort St. George, ktory do tej pory jest wykorzystywany przez wojsko. Czy fajny, czysty i w miare spokojny park, w ktorym dzis na trawie sie wylegiwalismy. Mozna takze znalezc takie cuda jak KFC czy McDonald, gdzie dzis oczywiscie zjedlismy obiad (by nie trudzic sie wyborem gdzie, poszlismy tu i tu). Z ciekawostek - nie ma tutaj krow! Nie chodza one po ulicach, jak w innych miastach. Podoba mi sie tu takze komunikajca miejska - jezdzimy sobie kolejka (ach! przypomina skmke;)) czy autobusami - o wiele tanszymi od motorikszy!
Budynek dworca Chennai Egmore - dzielnicy, gdzie mieszkamy
Mniej kolonialna czesc Chennaiu
Takie obrazki to tu codziennosc
Ulica w Chennaiu
PS. Pozdrowienia dla znajomych Jedrka, ktorzy ponoc czytaja tego bloga ;)

środa, 27 stycznia 2010

Tirupathi - Mamallapuram

Hinduska kolej zachodniego wybrzeza zawiozla nas do Tirupathi, miejscowosci lezacej znacznie na poludnie od Puri, dosc blisko Chennaiu (dawnego Madrasu). Jest to dosc halasliwe miasto, ciut drozsze, bardziej gorace, smierdzace i z wieksza iloscia komarow (albo nam sie tylko tak wydawalo). Przyjezdza tutaj mnostwo Hindusow w celach pielgrzymkowych - w miejscowosci Tirumala, polozonej na wgorzu dominujacym nad Tirupathi znajduje sie swiatynia, ktora dziennie odwiedza ok 40 000 osobnikow, ktorzy gola tutaj swoje glowy. Pojechalismy sobie na to wzgorze (piekna droga!), do swiatynie jednak nie weszlismy... za dluga kolejka;) Sylwek niestety w tym czasie lezal sobie w lozku i walczyl z pania sraczka, ktora w pozniejszym czasie dotknela takze Kamila i mnie. Mysle, ze to bylo sparwka pojawienia sie pani s.:

Agu, ktora jadal tylko sam ryz czula sie o niebo lepiej;)
A tu nasza noclegownio-melina (drugie okno od prawej):
Nie bede sie rozpisywac na tamet tego miasta, bo szczegolnie mnie nie ujelo. Natomiast Mamallapuram, do ktorego najpierw udali sie Agus i Kamis, a dzien pozniej ja i Grzyb (sraczka, oczywiscie) okazalo sie bardziej ciekawsze. Po pierwsze jest mniejsze. W Europie uwielbiam duze miasta. Dobrze sie w nich czuje, lubie je zwiedzac zarowno na piechote, jak i komunikcja. W Indiach uciekam od nich - sa halasliwe, chaotyczne, brudne; wole te mniejsze. Wracajac do Mamallapuram, po drugie: lezy nad morzem i po trzecie: mozna tam zobaczyc takie cuda natury: Czyli to, co lubie najbardziej ;) Niestety w tym miasteczku spedzilismy tylko dwa dni. Jutro z rana ruszamy do Chennaiu, gdyz za 3 dni fruniemy na Sri Lanke ;)
I jeszcze kilka zdjec:

czwartek, 21 stycznia 2010

Foty od Sylwka ;)

Puri. W barze Mickey Mouse czekając na posiłek grywaliśmy w szachy ;-)


Plaża w Puri. Powszechny sposób przenoszenia większych i cięższych rzeczy


Konark i świątynia słońca.


Puri. Plaża, rower i fale ;-)

Puri

W tej pieknej miejscowosci zostalismy caly tydzien, za sprawa oczywiscie hinduskiej kolei. Ten czas spedzilismy na totaolnym relaksie. Dwa dni spedzilismy na plazy, kapiac sie cieplych wodach Zatoki Bengalskiej. Przy okazji bylo oczywiscie opalanie;) Zeby jednak dotrzec na w miare czysta plaze, bez wielkiej ilosci gapiow, musielismy przejsc przez wioske rybacka, ktora wyglada tak: Najpierw sa chaty, pozniej wal smieciowy i na koncu plaza. Plaza, ktora jest ogolno dostepna dla mieszkancow toaleta. Miedzy kupami stoja lodzie. Kobiety i mezczyzni, ci ktorzy akutar nie sa na morzu, wytrzepuja ryby z sieci, inna grupa uklada sieci, by bylo gotowe do dlaszych polowow. Dzieci albo biegaja i prosze o rupie, albo graja w krykieta, albo robia kuy. Cudowny widok. I tak sobie szlismy kilometr, moze dwa, az doszlismy do w miare znosnej plazy. Drugiego nia nie wytrzymalismy i z Grzybkiem postanowilismy dostac sie do plazy od innej strony [wypozyczylismy rowery], co skonczylo sie na 15 minutowym pchaniu naszych pojazdow przez las.
Sylwek przy okazji skorzystal z masazu ;)
W czasie kiedy my smigalismy na rowerkach, Agu i Kamis wypozyczyli motor:)
Badac w Puri zrobilismy sobie dwie wycieczki: do miejscowosci Konark i nad jezioro Chilika. W Konarku znajduje sie swiatynia slonca, wpisana na liste swiatowego dziedzictwa UNESCO. Podczas gdy Agu i Kamis pojechali tam sobie motorem, my smignelismy autobesem. Mielismy miejsca stojace i jeszcze nie mialam tak bliskiego kontaktu z Hindusami. Na szczescie jechalismy tylko godzine ;) Sama swiatynia wyglada tak:
Myslalam, ze bedzie wieksza. Za to ma niesamowicie male i dokladnie zdobienia. Caly kompleks przypomina rydwan ciagniety przez kamienne konie, rydwan na 24 kolach - symbolizujace 24 goziny w ciagu dnia. Trafilismy tam w niedziele i nie tylko my - ludzi bylo mnostwo. Okazalismy sie mala atrakcja turystyczna. Co kilka, kilkanascie minut podchodzili do nas hindusi i pytali sie czy moga sobie zrobic z nami zdjecia :) Dla nas atrakcja za to byly takie rzezby [mpga konkurowac z tymi w Khajuraho!]:
Nad jezioro Chilika wybrarlismy sie oddzielnie - jednego dnia Golabki na motorze, nastepnego ja i Grzyb autobusem. My skusilismy sie na wynajecie lodki, gdyz w tym jeziorze, ktore jest najwieksza slona laguna w Azji, mozna spotkac delfiny! Mielismy to szczescie i zobczylismy az pletwe grzbietowa i kawalek samego grzbietu! Dodatkowo jeziorko to jest siedliskiem milionow ptakow [ponoc nawet flamingow], ale my nie mielismy takiego farta i zobaczylismy ich niewiele.


I jeszcze kilka slow o samym Puri. Jest to jedno z swietych miast w Indiach. Znajduje sie tutaj siwatynia Jagannath Mandir - Pana Wszechswiata. Strzezona jest ona przez kamienne lwy, a wste do niej maja tylko Hindusi. W swiatynie tej przygotowuje sie posilek - prasadam, ktory jest poswiecony bogu. Gotowany jest on bez probowania, w glinianych garach [raz tylko uzytych], ze skladnikow wczesniej wykorzystanych. przygotowywane sa 64 tradycyjne, sredniowieczne indyjskiej dania - czyli bez chilli, ktora zostala tu sprowadzona z Ameryki Poludniowej (jezeli cos pomylilam, to prosze o kompetentne osoby o poprawienie!). Ja i Sylwek mielismy okazje sprobowac 10 tych potraw. Zapoznani w Puri Daniel, Monika i Muczukunda (ktorych serdecznie pozdawiamy!) zabrali nas do domu tutejszego artysty Jagannath Patra, ktory "zalatwil" nam owy posilek. Jedlismy z malych glinianych miseczek, polozonych na lisciach bananowca. W miedzyczasie gospodarz raczyl nas opowiesciami o Krishnie i pokazywal swoje dziela - malowidla na jedwabiu oraz na lisciach palmowych. Pozniej Monika i Daniel zaprowadzili nas do miejsca, gdzie pali sie zwloki. Stalismy od ognisk kilka metrow, otoczeni dymem. Prawde mowiac myslalam, ze wywrze to na mnie wieksze wrazenie...
A co do krow, o ktore pytala Maria... to nie jest tak zle. Bardziej boje sie bykow. Chociaz jak krowa prawie zaatakowala Sylwka, to moje nogi zrobily sie miekkie. Mielismy raz okazje zobaczyc walke bykow na ulicy, tuz przy naszych rowerach - po wyjsciu z domu Jagannath Patry. Nie powiem, zeby to bylo mile przezycie.. :) Ale ja, najwiekszy tchorz swiata, jakos daje rade ;)
I jeszcze kilka zdjec:
Chlopcy zarabiaja na Sri Lanke. Maja juz pierwszego pasazera!
Kamis i jego riksza ;) Jagannath Sweets - slodycze z ciasta francuskiego, slodkie, tluste, ale pycha:)
Pan smazacy pakore