"Tak naprawdę nie wiemy, co ciągnie człowieka w świat. Ciekawość? Głód przeżyć? Potrzeba nieustannego dziwienia się? Człowiek, który przestaje się dziwić jest wydrążony, ma wypalone serce. W człowieku, który uważa, że wszystko już było i nic nie może go zdziwić, umarło to, co najpiękniejsze - uroda życia."
Ryszard Kapuściński

środa, 30 listopada 2011

Imiona Tureckie

W Turcji większość imion ma jakieś znaczenie. I bardzo często, kiedy się przedstawiam i mówię, że nazywam się Gosia (Małgorzata to dla nich hardcore!) pada pytanie "Co ono znaczy?". Tak się składa, że nic.
Poniżej lista imion, z którymi się spotkałam i które mają jako takie znaczenie.

Imiona żeńskie:
Gonca [czyt. Gondża, niektórym udało się tak do mnie powiedzieć..] - Pączek [ale nie ten słodki, tylko taki przed kwiatkiem ;)]
Derya - ocean, morze [a tak czasami ma okazję usłyszeć Daria...]
Nilufer - lilia wodna
Dilek - marzenie
Pιnar - strumyk

Imiona męskie:
Melih - król
Serhat - granica [uwaga właściciela imienia - znaczenie nie jest powszechnie używane w tureckim, może w poezji]
Ibrahim - Abraham
Fatih - Zdobywca
Durmuş - zatrzymane [coś jest zatrzymane]
Aslan - lew
Cihan [czyt. Dżihan] - wszechświat
Ozan - bard [wiecie??!!]
Ufuk - horyzont
Uğur - pozytywna szansa [??]
Ilkay - styczeń [pierwszy miesiąc lub pierwszy księżyc]

Sorry, I'm Erasmus!

Jakie jest życie erasmusa? Takie jak poniżej:

:-)

poniedziałek, 28 listopada 2011

Kick boxing po turecku!

Dwa tygodnie temu miałyśmy z Darią Z. okazję zobaczenia walki naszego znajomego - Mela - Parsa. Jego dziedzina to kick boxing i jest on jednym z najlepszych boxerów w Turcji w swojej kategorii. I to był powód naszej wycieczki do Eskisehir. Mel wałczył w niedzielę z przeciwnikiem z innej kategorii wagowej, którego nazwałyśmy Hipcio i który nie sprostał uderzeniom Parsa. Ważący ponad 25 kg więcej Hipcio dość mocno rozpoczął walkę, ale też dość szybko ją przegrał :) A Melowi gratuluję wygranej!! :D


Zdjęcia z piątkowego treningu:








Oraz zdjęcia z niedzielnej walki:







wtorek, 22 listopada 2011

Izmir

Kolejny post z cyklu "Zwiedzamy Turcję" :D Do Izmiru, portowego miasta w zachodniej Turcji, pojechaliśmy prawie dwa tygodnie temu. Tym razem jako środek transportu wybraliśmy autostop (mój pierwszy stop w Turcji od ponad 4 lat!). Początki były trudne.. Po 9 stanęliśmy na obwodnicy Afyon i jak widać na poniższym zdjęciu - ruch był oszałamiający... Na szczęście zbyt długo nie czekaliśmy i po około 40 minutach siedzieliśmy już, cztery osoby (!), w ciepłej kabinie TIRa. Okoliczności natury spowodowały, że większość z nas (oprócz mnie) przespała tę ponad godzinną drogę. W sumie do Izmiru dojechaliśmy 5 stopami, w tym 3 razem ;) Żeby nie było, że naginam prawdę, przyznam się, że ostatni etap ja i Wojtek pokonaliśmy busem - zmierzch się zbliżał, a cena nie była zbyt wygórowana. Daria i Igor mieli więcej szczęścia, byli godzinę przed nami ;)
Niestety w Imirze my z Darią spędziłyśy tylko 1,5 dnia, gdyż śpieszyłyśmy się do Eskisehir. Ale o tym później ;) Mimo, że widziałam niewiele, Izmir bardzo mi się spodobał. Miasto położone nad zatoką Kusadasi rozciągnięte jest na okoliczne wzgórza. Udało nam się odwiedzić jedynie rzymską Agorę (oglądana zza płotu) oraz starą część miasta, pełną wąskich uliczek i sklepów sprzedających wszystko w okolicach Wieży Zegarowej w Konaku. I oczywiście Bornova. Jest to bardzo imprezowa oraz studencka dzielnica. Oczywiście nie mogliśmy się oprzeć i zwiedziliśmy kilka knajpek, pubów i klubów ;)
Na zakończenie dodam, że w czasie tego pobytu widziałam najbrudniejszą studencką łazienkę ever.

Perspektywy na załapanie czegokolwiek są obiecujące...


Pycha Gözleme - coś a'la naleśnik z ziemniakami :D

Bornova

Kwiaciarki


Nowe koleżanki Darii :D


A to mój nowy kolega, imię zapomniane. Ale mule pycha!!

Tak się jeździ w Turcji na stopa.. Na śpiocha.

Nargile - fajki wodne, bardzo popularne w przelicznych knajpkach.

Owocowo-warzywny targ

I świeżo wyciskane soki!

poniedziałek, 21 listopada 2011

Kawa po turecku

Każdy chyba słyszał o sławetnej kawie po turecku. Mimo, że wydaje mi się, że herbata jest tu bardziej popularna, Turcy kochają kawę. Podawaną w malutkich filiżankach, aromatyczną, mocną i bardzo słodką.
Jak ją przyrządzić?
* do dzbanuszka wrzucasz kilka kostek cukru
* wsypujesz kilka łyżeczek zmielonej kawy (oczywiście tylko dobrej jakości!)
* wlewasz tyle filiżanek wody, na ile kawa ma być przyrządzana
* stawiasz dzbanuszek na ogniu i czekasz aż mikstura się zagotuje (uwaga na wyskakującą z naczynia pianę!)
* sięgasz po ówcześnie przygotowaną filiżankę
* najpierw zgarniasz łyżeczką pianę i delikatnie przekładasz ją do kubeczka
* wlewasz kawę
i smacznego!! :-)

ps. Chyba już wiem, co przywiozę Rafałowi-Batmanowi z Turcji ;)

update 23.11.2011
Z kawą po turecku związane są liczne zwyczaje, gdyż jak wspomniałam wcześniej, jest tutejszy tradycyny napój. Pozanłam dwa z nich:
1.Wróżenie z fusów. Gdy wypiesz swoją kawę odwracasz filiżankę na spodeczek (który podawany jest obowiązkowo), przytrzymujesz, robisz trzy okrężne ruchy dłonią. Odstawiasz (nie odwracając filiżanki) naczynie na stolik i czekasz aż wystygnie. Gdy temperatura spadnie odwracasz, zaglądasz do środka i przepowiadasz przyszłość! Ja niestety nic nie widziałam, same czarne smugi..
2.Zamążpójście. Gdy dziewczyna zdecydue się wyjść za mąż, jej rodzina zabiera ją do innego domu, w którym koniecznie musi mieszkać inna, młoda przedstawicielka płci pięknej. Goszcząca rodzina częstuje gości kawą i rozpoczyna się rozmowa dotycząca małżeństwa, głównie między głowami domów.





wtorek, 8 listopada 2011

Kurban Bajram

W ostatnich dniach bardzo się wyludniło na ulicach Afyon. Wszystko za sprawą Święta Ofiarowania - Kurban Bajram, drugiego z dwóch najważniejszych świąt Islamu. Jest to okres spotkań z rodziną, wspólnego spędzania wolnego czasu. Bajram przypada na dziesiąty dzień dwunastego miesiąca kalendarza muzułmańskiego, który oparty jest na fazach księżyca, czyli jest to święto ruchome. W tych dniach wspominane jest posłuszeństwo Abrahama wobec Boga, kiedy miał złożyć w ofierze swojego syna. Na pamiątkę ojciec rodziny rytualnie zabija owcę bądź kozę (w Turcji) oraz dzieli mięso na trzy części i przekazuje 1/3 ubogim, 1/3 krewnym, a pozostałą część spożywa się wraz z rodziną w czasie wspólnej uczty.
I tak siedzimy sobie z Darią w kuchni, bodajże w poniedziałek, w drugi dzień Bajranu i słyszymy pukanie do drzwi. Otwieram, a tu właścicielka mieszkania z tacą i trzema talerzami na których stygnie świąteczny posiłek: kozina z ryżem. Widocznie uznała nas za potrzebujących pożywienia ;) Nie zastanawiając się długo, chwyciliśmy za widelce i spałaszowaliśmy danie, które mimo swej prostoty było bardzo smaczne. Dziękujemy!! :-)


Po powrocie znajomych studentów z rodzinnych domów, spytałam się jak minęły ich święta. Większość z nich odpowiedziała, że nudno - była to zdecydowanie część męska ankietowanych. Kilka dziewczyn natomiast z nostalgią w głosie stwierdziły, że było miło, przyjemnie i rodzinnie. Czyli tak jak u nas, prawda? :-)

niedziela, 6 listopada 2011

Kapadocja

Kapadocja. Druga księżycowa kraina, którą odwiedziłam, lecz ta znacznie rozleglejsza, większa i mogę chyba nawet stwierdzić, że bardziej niesamowita. Chyba każdy słyszał o tym regionie Turcji, słynącym z pięknego wulkanicznego krajobrazu, z kościołów, domów czy nawet całych podziemnych miast wykutych w skałach. Wybraliśmy się tam tydzień temu, niestety tylko na weekend. Dobrym udogodnieniem było to, że mieliśmy do dyspozycji własny autobus, odpadło nam szukanie i czekanie na transport, znacznie szybciej się przemieszczaliśmy. Był to dość dobry termin, nie było jeszcze zbyt zimno, a turystów odwiedzających Kapadocję teraz jest coraz mniej.
Na pierwszy ogień poszła Dolina Ihlara, gdzie ponoć kręcili Gwiezdne Wojny (nie wiem, nie widziałam, ale chyba z 10 osób to powiedziało). Dolina owa ma około 14 km długości i jej środkiem płynie strumień Melendiz. Z racji bardzo, ale to bardzo napiętego programu, a może bardziej dlatego, że wszyscy byli wykończeniu nocną podróżą, przeszliśmy może jej 1/14 ;) A żeby zejść na dno trzeba było pokonać 397 schodów. W zboczach doliny mogliśmy zwiedzić wydrążone w skałach kościoły datowane na czwarty wiek n.e.



Następnie postanowiliśmy trochę zmienić klimat i udaliśmy się do dwóch podziemnych miast: Derinkuyu oraz Kaymakli. Dwóch z przynajmniej setki, która znajduje się w Kapadocji... Szczuje się, że w pierwszym z nich żyło około 10 000 osób, a drugim mniej - około 3000! Musiały to być dość małe osoby, bo momentami było baaardzo ciasno. Padły nawet mocne słowa, że żyło tam plemię ludzi-kretów ;) Przy okazji obkupiliśmy się w różnej maści pamiątki i zjedliśmy pidę.

Wieczorem chętni mgli skorzystać z tureckiej łaźni, a ci mniej chętni zostali w hotelu smakując tureckie wina (bo przecież Kapadocja to kraina w win także słynąca ;))
W sobotę, z samego rana, odwiedziliśmy zakład garncarski, gdzie co niektórzy mogli spróbować swoich sił z kołem i gliną ;)

Tego dnia odwiedziliśmy także muzeum w Goreme, w którym znajdują się przeliczne kościoły skalne z pierwszych wieków naszej ery oraz Dolinę Gołębi (Pigeon Valley), która dzięki zachodzącemu słońcu, zrobiła na mnie duże wrażenie. Wieczorem mieliśmy okazję uczestniczyć w Nocy Tureckiej, gdzie główną atrakcją (oprócz open baru) były pokazy regionalnych tańców, nie zabrakło oczywiście tańca brzucha oraz tradycyjnego pokazu zaślubin. Bawiliśmy się znakomicie, niestety impreza dość szybko się skończyła...









Niedziela, nasz ostatni dzień w tej bajkowej krainie. Zostaliśmy wywiezieni do Parku Paşabağlar (Paşabağlar National Park), bo podziwiać niesamowite formacje skalne, które większości kojarzyły się z męskimi członkami.. (Chociaż według mnie w rankingu są niżej niż łuk z Sidi Ifni). Odwiedziliśmy jeszcze Dolinę Devrent oraz miejscową winiarnię, którą z powodu awarii gazu niestety nie mogliśmy zwiedzić.



I tak skończyła się nasza magiczna wycieczka po Kapadocji. Widzieliśmy kilka miejsc, ale naprawdę tylko kropa w morzu tego co można tam odwiedzić i czego doświadczyć. Niektórzy z nas wybrali się na lot balonem, większa ekipa pojeździła quadami. A niektórzy po prostu rano spali dalej.