"Tak naprawdę nie wiemy, co ciągnie człowieka w świat. Ciekawość? Głód przeżyć? Potrzeba nieustannego dziwienia się? Człowiek, który przestaje się dziwić jest wydrążony, ma wypalone serce. W człowieku, który uważa, że wszystko już było i nic nie może go zdziwić, umarło to, co najpiękniejsze - uroda życia."
Ryszard Kapuściński

środa, 28 lipca 2010

Deszczowo-kajakowo - foty

Kilka zdjęć z naszej kajakowej eskapady :)

Czekając na kajaki... Jeszcze nie padało!
Prilas
Znajomi, którzy wyszli z lasu. Auto w lesie zostało.


Batman. Tak go raziło, że okulary sobie kupił.

Moda polska - najnowsza kolekcja super-projektantki Aguś-Krawczuś! Już w sklepach!!

Kolejna suknia na deszcz z kolekcji..
Wersja męska też dostępna!!

Aga i Priamo :)
Dżoannnnnaaaa! Tu jako modelka, prezentuje się na zielono.

Po pokazie mody wskoczyliśmy w kajaki! Kambodża też była :)

Płynieeeeemy!!!

Klapek nie przeżył kajaków... Zbyt słaby był biedny...
Zmokła kura.
Posiłek regeneracyjny w Widnie. Catering zapełniła firma Kas & synowie.

Bez komentarza, bo jeszcze dostanę....!

Jezus.

Proszę przyjrzeć się tej fotografii. Prezentowane są tutaj 3 sposoby ciągnięcia kajaka:
1. Za dziób
2. Za rufę
3. Za wiosło.
Dziękuję.

Płyyyyniemy! Jezioro Laska :-)

Reklama kajaków.

Czasem trzeba było "wypompować" wodę...

Aguś i Kamiś. Już pod dachem, już jest sucho!
Mistrz drugiego planu

Oto my!!! Niestety bez Agi i Priama..
Dziękuję Wam, fajnie było!! :)

Asia, ja i nasi przyjaciele!
A więcej fot tu ->>> kajakowe zdjęcia

poniedziałek, 26 lipca 2010

Deszczowo-kajakowo

Wybraliśmy się na kajaki. Długo na to czekaliśmy, udało nam się zgrać, wszyscy mieli wolny weekend, cieszyliśmy się jak dzieci, bo dawno nie biwakowaliśmy, dawno razem czegoś wspólnie nie robiliśmy. W piątek spakowaliśmy się w samochody z czego powstały 3 ekipy:
1. Kasowa - Kas, Asia, Scarlett
2. Kosowa - Kos, Kasia, Batman, Maciek
3. Krawczowa - Krawczu, Kamiś, Agata i ja
i w sobotę, na jeden dzień tylko dojechała ekipa braniewska - Aga i Priamo :-) Na miejscu, czyli w Swornychgaciach oczywiście (no bo gdzie moglibyśmy jechać na kajaki, jak nie tam?) czekał już na nasz Prilas. I tak wyszło nas 14 osób, które z uśmiechami na twarzach w sobotę, w strugach deszczu wskoczyły do kajaków! Tak, tak! Padało, a nawet lało momentami. Zaczęło już w nocy, ale w wtedy zbytnio nam to nie przeszkadzało - spaliśmy sobie smacznie w namiotach. Rano nawet przestało, mieliśmy więc nadzieję, że tak będzie cały dzień.. Jadąc do Rolbika, gdzie zaczynaliśmy (rzeka Zbrzyca) zgubiliśmy się w lesie, Kosowi zagrzał się samochód i stwierdziliśmy, że są kurki.
Rzeka rewelacja - fajnie meandrująca wśród pól czy przepływająca przez piękny las. Do Laski zastanawialiśmy się czy płynąc dalej, czy już tu zakończyć naszą kajakową przygodę. Mimo deszczu płynęło się całkiem fajnie - nie wiało, nie było za zimno, więc zdecydowaliśmy - lecimy dalej. Za Laską mieliśmy do pokonania 5 małych jezior. Ja nie przepadam za pływaniem po jeziorach, ale nie było wyjścia. Na szczęście nie było fal, daliśmy jakoś radę, tylko zaczęliśmy z sił opadać. Za jeziorem Śluza jednak zrezygnowaliśmy, przyjechał po nas Janusz i zrobiliśmy busem etap rajdu Kormoran. Ale Maciek i Batman popłynęli dalej. Spotkaliśmy się już w Swornychgaciach.
I tu z nieba, niczym deszcz, spadł nam Janusz. Zaproponował nam nocleg u siebie, w Wielkich Zaniach, położonych jakieś 1,5 km od Swornychgaci. Nocleg pod dachem. Ucieszyliśmy się jak dzieci, byliśmy cali przemoczeni, dodatkowo namiot Kosa i Kasi zmienił się w basen. Tak więc impreza przeniosła się pod dach. I powiem wam, było bardzo, bardzo fajnie :-) dawno się tak nie uśmiałam! Nawet raz popłakałam się ze śmiechu ;)
W niedzielę udaliśmy się do Chojnic celem odwiezienia Prilasa. Przy okazji zajechaliśmy do maka na kawę, lody i inne świństwo. Swoją drogą moim odkryciem roku jest właśnie mak w Chojnicach, nieźle, nieźle. No i skończyliśmy, wsiadamy do samochodów i Agu nie może odpalić... Nie może i nie może. Załamka totalna. Zlecieli się chłopaki (Kos był rewelacyjny - zostawił samochód na środku drogi, na wysepce, na awaryjnych i dodtkowo podniósł klapę, żeby nie było ;-)), powstało od razu kilka teorii spiskowych, podłączyliśmy dwa akumulatory, nadal polo nie odpala.. Bohaterem okazała się Batman - coś odkręcił, coś przykręcił i załapało! Przy okazji nauczyliśmy się nowego, trudnego słowa. Niestety wyleciało mi już z pamięci..

Dziękuję wszystkim za przybycie i mam nadzieję, że więcej takich akcji w takim gronie!!! :-)

PS. Zdjęcia będą - później :-)

PS. Opis Agaty :-)

czwartek, 22 lipca 2010

Samsara.

Samsara. Na drogach, których nie ma. To tytuł kolejnej książki, którą chcę Wam przedstawić. Tym razem nie poznałam autora, lecz co nieco o nim słyszałam; słuchałam m.in jego audycji w Trójce. Autorem jest bowiem Tomek Michniewicz, dziennikarz, podróżnik, teraz także pisarz.
Książka opowiada o ostatniej podróży Tomka do Azji, ale autor nawiązuje też i wspomina wcześniejsze wyjazdy, m.in. do Etiopii.. W Samsarze Tomek tropi magię, serio, to jeden z motywów przewodnich jego włóczęgi po Azji, a zobaczył m.in Nepal, Indie [i odwiedził Kalkutę, a ja zaczynam żałować, że tam nie pojechałam..], Tajlandię, Laos, Malezję. I podróżuje on zupełnie inaczej niż większość. Bez planu, bez celu - przecież on znajdzie się za rogiem, nie wie co będzie robił jutro, gdzie będzie spał. Dzięki temu przeżywa zapewne o wiele więcej przygód niż zwykli zjadacze chleba i bardzo ładnie przelał swoje wrażenia na papier. Dzięki takim książkom chcę zobaczyć, poczuć co raz więcej i więcej. A ten opis Festiwalu Wegetariańskiego... To wszystko sprawia, że mam ochotę znowu spakować plecak i skierować swoje myśli i się samą w kierunku wschodnim..
I jeszcze jedno: książka zaraża. Jak ją już zaczniesz czytać, to nie możesz przestać :-)

PS. Jakby ktoś chciał ją pożyczyć, to wiecie gdzie mnie szukać ;-)

wtorek, 20 lipca 2010

MM2010 Karpacz

W czwartek wieczorem spakowaliśmy manatki i wyruszyliśmy w długą podróż do Karpacza. Powodem tego wyjazdu nie była wcale chęć pochodzenia po górach (choć chęć wystąpiła, niestety nieuskuteczniona..) lecz Bieg na Śnieżkę, kolejna edycja MM2010.
Podobieństw do wyjazdu do Ustronia było sporo, także pojechał Krzyś i zabrał laski: Anię, Kamilę i Marię oraz moją siostrę. Tu podobieństwa się kończą, bo wiem następiła wymiana sióstr: do Karpacza udała się Michalina, najmłodsza z rodu Pryśków. I w sumie Maciek pojechał z Krzysiem, a Miśka ze mną i Pawłem, i przyczepką. Całe szczęście - nie zepsuła się.. Dojechaliśmy jeszcze przed południem, więc mieliśmy jeszcze sporo czasu na załatwienie wszystkiego.
Tym razem, po złych doświadczeniach ze schroniskiem w Karpaczu, spaliśmy w Jeleniej Górze, w bardzo fajnym Schronisku Wojtek. Piątek zleciał nam na bieganiu, jeżdżeniu po Jeleniej Górze [ja i Paweł] oraz po Karpaczu [Maciek i Krzysiek], trzeba było dopiąć wszystko na ostatnią chwilę, a także na przygotowywaniu biura zawodów [Kamila, Ania, Maria, Michasia]. Wieczorem zajechała jeszcze ekipa wrocławsko-opolska oraz białostocka, z czego bardzo się ucieszyłam ;]
Zawody odbyły się jak zwykle w sobotę. Byliśmy przygotowani na ponad 200 osób, tym razem jednak frekwencja nie dopisała tak wspaniale jak w Ustroniu i wystartowało 168 zawodniczek i zawodników.
Bieg na Śnieżkę różni się o innych edycji Mountain Marathon. Jako jedyny jest biegiem typu alpejskiego, czyli biegnie się głównie pod górę, występują jedynie bardzo krótkie odcinki lekkiego zbiegu. Tutaj też meta jest w innym miejscu niż start - czyli musieliśmy rozegrać to trochę inaczej logistycznie.Mi, jak zwylke, przypadło siedzenie na starcie i obsługa biura zawodów, ale dzięki tenu nie witałam zawodników na mecie, co robił Stefan na szczycie :-)
Kilka osób zostało zawiezionych na swoje punkty.. Kilka osób musiało wejśc na górę..
Czyżby się zgubili? ;)

Moim zdaniem i pewnie nie tylko moim, zawody wypadły lepiej niż rok temu. Ominął nas deszcz, catering był na stadionie, sprawniej organizacyjnie to wszystko wypadło. No i meta była na Śnieżce, a nie pod...
W niedzilę był plan. Plan, aby zabrać Michaśkę i Kacpra [zwanym Czarusiem] na szczyt. Niestety deszcz odebral nam tej przyjemności wjechania na Kopę i przejścia spacerkiem na Śnieżkę.. Spokowaliśmy się więc i ruszyliśmy w drogę powrotną...
I chciałabym podziękować wszystkim za pomoc! Bez Was byśmy nie dali rady :-)
Kolejne zawody w Piwnicznej! :-)

Zmęczeni już po:)Zdjęcia wzięłam od Ani i Kamili. Zapraszam jeszcze do przeczytania opisu Ani :-)

wtorek, 6 lipca 2010

Bieg na Czantorię -> MM edycja 1 :-)

I za nami pierwsza edycja tegorocznych zawodów Mountain Marathon 2010! Miała ona miejsce w Ustroniu i nosiła nazwę Biegu na Czantorię.. Pojechało nas niewiele osób, z Gdańska ruszyło 8, Krzysiu był tak miły i wpakował do swojego samochodu 4 dziewczyny (w tym 2 Pryśki!), a ja z Maćkiem woziliśmy tyłki z Pawłem. I wszystko przebiegało pięknie i ładnie, aż do czasu... Dokładniej do czasu, kiedy to dojechaliśmy do super-miasta Włocławka. Okazało się, że poszło nam łożysko w kole w przyczepce. To popsucie wydawało nawet dość fajny dźwięk, ale tylko to było fajne. Rzecz ta straszna miała miejsce po godzinie 5, a mechanik podjął się zadania od godz 8.. niech żyją McDonaldy! A wyglądało to tak:I tak:W końcu Pan Mechanik wymienił łożysko, zadowoleni ruszamy w dalszą drogę, a tu... znajomy odgłos... dopiegający tym razem z lewej strony.. Kolejne dwa kola do naprawy! Cudnie! Nie chcę obrażać nikogo z Włocławka, ale w tamtym momencie poczułam się jak w zapadłej dziurze. Naprawdę. Nie spałam od doby, musieliśmy czekać na mechanika, gorąco, rozkopane ulice, do bankomatu daleko. W końcu ruszyliśmy, szybki obiad w Miłosnej i dalej na południe. Wszyscy już zmęczeni, a Paweł nadal jedzie. Do Ustronia dojechaliśmy po 18 godz podróży! Dawno tyle nie jechałam. A tam czekała już na nas ekpia z Gdańska - Krzyś i jego harem oraz ekipa z Wro i Opo - Martyna i jej fotografowie ;) Niestety nie od razu wskoczyliśmy do łóżek, musieliśmy się spotkać z Grażą, Panem Strażakiem i Karolem z pomiaru czasu, dzięki któremu o wiele szybciej załatwiałyśmy formalności z zawodnikami w biurze zawodów. Wieczorem czekało na nas jeszcze przegotowanie wszystkiego na następny dzień, z czego najważniejszą czynnością było wybranie dla nas koszulek, a co!A w tym czasie... Maciek przemierzał góry, doliny; przemierzał je razem z Anią. Ich celem było oznakowanie trasy biało-czerwonymi wstążeczkami, co by się nam zawodnicy nie pogubili.. I raczej się im udało, skarg na tarasę nie było chyba żadnych. Pokłony dla Macieja i Anny :D dodam, że Maciek ponownie przeszedł się ową trasą po zawodach - ktoś musiał ściągnąć owe wstążeczki ;-)

Sobota - dzień zawodów. Prawdę mówiąc spodziewaliśmy się około 70 zawodników, a przybyło 93... Nieźle, rok temu było startowało właśnie 70 osób. Zwody, jak to zawody - zleciały szybko, niektórzy się spóźnili, niektórym coś się nie podobało, inni byli uśmiechnięci - zawsze tak jest, każdemu nie dogodzisz. Na szczęście odbywają się one tylkoe jednego dnia - więcej chyba by moja psychika nie zniosła. I podobnie jak rok temu, musiałam jak nie napiszę kto, stać z mikrofonem i witać zawodników na mecie. Odkryłam synonim słowa "brawa", mianowicie "oklaski". Uczę się. Swoją drogą: ktoś może chętny? Z przyjemnością oddam mikrofon ;-) W sobotę, po zawodach zwinęła się ekipa południowopolska porywając Kamilę, a my zostaliśmy w Ustroniu, poszliśmy na pizzę i piwo. Ania z Mackiem roazgrali partyjkę w szachy oraz znaleźli niezłą zabawkę:Ania, wygrywasz konkurs na minę wyjazdu! :-)))
Podróż powrotna na szczęście bez przygód. I kilka jeszcze zdjęć od Agaty: