"Tak naprawdę nie wiemy, co ciągnie człowieka w świat. Ciekawość? Głód przeżyć? Potrzeba nieustannego dziwienia się? Człowiek, który przestaje się dziwić jest wydrążony, ma wypalone serce. W człowieku, który uważa, że wszystko już było i nic nie może go zdziwić, umarło to, co najpiękniejsze - uroda życia."
Ryszard Kapuściński

środa, 29 grudnia 2010

Staromauretanski napoj bogow.

Jadac z Ataru do Nouakchott nasz kierowca, wlasciciel rozpadajacego sie busa, zarzadzil przerwe na posilek. Z usmiechami na twarzach skorzystalismy z propozycji i grupa zlozona z Ady, Macka i Iwony poszla zobaczyc co w przydroznej oberzy mozna skonsumowac. Stanelo na dwoch lopatkach barana chyba, ktory przybral taka oto postac:
W miedzyczasie nasz kierowa, bardzo mily z reszta czlowiek, postwil przed nami owa miske i goraco zachecal do wypicia zawartosci:
Spojrzelismy w dol, spojrzlismy na siebie. Mi zawartosc naczynia przypominala wode tuz po myciu rak. Reszcie zapewne tez. Ze zdziwienieniem zapytalismy sie poprostu co to jest. Kierowca z usmiechem oznajmil: 'Fanta!'. A jako, ze nie przkonala nas jego odpowiedz, pokazal nam dwie puszki; w jednej rece trzymal fante, w drugiej skondensowane mleko. Uraczyl nas tak wiec fanta z mlekiem, staromauretanskim napojem bogow, ktory podawany jest zmeczonym podroznym.
Ada poszla na pierwszy ogien:

Jej mina nie wyrazala zbytnij obrazy, wiec po kolei kazdy z nas umoczyl usta w tym dziwnym napoju. Smakowalo to jak.. no wlasnie z tym mam problem, bo to cos nie mialo jakiegos konkretnego smaku. Taki bezsmakowiec, ot i tyle :)
Smacznego :-)

czwartek, 23 grudnia 2010

Mauretania - zdjecia

Kilka zdjec z pustynnej Mauretanii..

Nouadhibou. Drugie co do wielkości miast Mauretanii. Słynie z wraków pałętających się na wybrzeżu, ogrodzonej murem plaży, śmieci, jedzenia u Senegalczyka i domków z ikei.

Dzień relaksu na plaży w najmniejszym i najbardziej zaśmieconym parku narodowym w jakim byłam - Cap Blanc. Zobaczyliśmy nawet fokę i delfina, a chłopaki złowili nam kolację!

A to najsłynniejszy wrak w okolicach Nouadhibou. Udało nam się na niego nawet wejść, jednak nie zabawiliśmy długo, gdyż szef ekipy dekompletującej owy stateczek wygonił nas dość szybko. Ale robi wrażenie. Tylko szkoda, że Ci ludzie nie myślą i nie zrobią z tego atrakcji turystycznej... Chociaż może wówczas już nie miałby swojego uroku?

Kolejna atrakcja Mauretanii - pociąg. W tym pustynnym kraju znajduje się tylko jedna linia kolejowa, po której jeździ najdłuższy pociąg świata ponoć [Maciek doliczył się około 160 wagonów]. Wskoczyliśmy do jednego z nich, a co! Wyskoczyliśmy 11 godzin później, setki kilometrów dalej, cali zapyleni, zakurzeni, zaspani. Ale warto było!

Zdjęcie z Ataru, miasta w dupie świata. W sumie to nic ciekawego tam nie ma, jest ono jedynie bazą wypadową na wielblądzie wycieczki, na które nas nie było stać. Ale wiemy gdzie piwo można kupić ;) niestety my nie skorzystaliśmy, drogie było jak cholera.


Ataru ciąg dalszy. Ludzie kolorowo się ubierają.


Nie mam pojęcia o czym mówiła Iwonka, ale widownię miała niezłą.. Maciek się popłakał chyba z wrażenia. JustAda w torbie grzebała!


Nie stać nas było na wielbłądy, ale za to zafundowaliśmy sobie wycieczkę w okół Ataru. Nawet na wydmę wjechaliśmy!


Coś tu żyło.


A tu się Wojtek zakopał, bo Pan mu napęd na 4 wyłączył, seseses :D


Strach się bać i wchodzić do takiego sklepu. Chociaż te butle przynajmniej ładnie są ułożone :)


Pan siedzący. W cieniu raczej.


A Ataru pojechaliśmy do Chinguetii, zobaczyć wydmy. Po drodze takie ot widoczki mieliśmy.


Chinguetii, jeszcze większa dupa świata. Gorąco było, uf jak gorąco.


Stare miasto Chinguetii.


Ahmed Cherife, sympatyczny sprzedawca materiałów. Zaprosił nas na herbatę, odział mnie i Iwonę w szmatki i powiedział, że następnym razem mamy u niego nocleg za free [serio, serio, działa w coachsurfingu]. Tylko taki troszeczkę, że tak powiem, delikatny był...

środa, 22 grudnia 2010

Ciag dalszy Mauretanii

Info - nie dziala mi telefon :( wiec przepraszam Was, ze sie nie odzywam...

*********************************************************************

Przybylismy sobie po kilkudniowym pobycie na pustyni do stolicy Mauretanii Nouakchott. Jest to miasto, w ktorym nie ma nic ciekawego. Ok, ponoc jest fajny market rybny, ktorego jeszcze nie zobaczylismy (bo wiazalo sie to z okolo 5km spacerem, na co dzis nie mielismy zbytniej ochoty). Moze jutro sie tam wybierzemy. Ale cofnijmy sie troche w czasie ;)
W Atarze zabawilismy dwie noce, spalismy w calkiem fajnej oberzy (tu na noiclegownie mowia oberze), niestety calkiem kawalek za miastem. Za to mieli calkiem dobre jedzenie :) splismy w chatkach pokrytych jakas sloma czy czyms podobnym, kozy obok hasaly, ptaszki cwierkaly. Jednego dnia wkoczylismy w samochod i pojechalismy zobaczyc okolice. Nasz kierowca zawiozl nas na fajne wydmy, ktore oczywiscie zdeptalismy. Bo wiecie, Mauretnia to w 75% procentach Sahara. Niestety tylko okolo 20% tej Sahary pokrytej jest piachem, z czego jeszcze mniej nadaje sie na wydmy. Hernik wykorzystal okazje i chcial pokazac panu kierowcy jak sie jezdzi. Kierowca jednak okazal sie bardzo zestresowanym czlowiekiem i ciagle mowil "slowly, slowly" i wycial mu najstarszy kawal swiata, czyli wylaczy naped na 4 ;) z tego wyniknelo male zakopanie sie, a co, musielismy miec jakas rozrywke ;)
Wybralismy sie jeszcze do Chinguetti, 7 najwazniejszego miasta islamu, co miasta raczej nie przypomina. Atar uwazalismy za [za przeproszeniem] dupe swiata, to Chinguetti jest jeszcze wieksza. Wioska dzieli sie co prawda na Nowe i Stare Miasto. Owe stare jest calkiem stare i rozpadajace sie, znajduja sie w nim kilka bibliotek, w ktorych mozna obejrzec stare ksiazeczki. Samo miasto otoczone jest pustynia [a jakze!], rowniez piaszczysta. Powedrowalismy sobie przy zachodzacym sloncu na jedna w wydm, niestety droga biegla wsrod tabunow smieci. Smieci jest pelno. O ile w Maroko bylo ich bardzo malo, to tu jest ich mnostwo. Zastanawialismy sie czy nie wybrac sie na CamelTrip, jednak ceny skutecznie nas zniechecily [Afryka niestety nie jest tania, strasznie duzo za transport placimy, wiec ostro sie targujemy]. Moze nastepnym razem sie uda ;) I wlasnie prze ceny odpuszczamy sobie wyjazd do Mali, chyba wczesniej wrocimy na polnoc i pojezdzimy jeszcze po Maroko.
Ale wracajac do Mauretani... Jak napisalam wyzej, obecnie przebywamy w stolicy tego pustynnego kraju... Zostajemy tu dluzej niz planowalismy - mamy roznej wielkosci przeboje zaladkowe, niektorzy wieksze, inni mniejsze... Wigilie wiec [to juz jutro!] spedzimy w naszym calkiem przyjemnym hostelu.
Zycze Wam duzo szczescia i milosci, i fajnych swiat, z usmiechem na twarzach :) I od razu lepszego kolejnego roku, bo kto wie, moze na neta juz nie zawitam :-)

piątek, 17 grudnia 2010

Mauretania

Jestesmy w Mauretanii. W Dakhli zlapalismy taxe do Nouadhibou, do miasteczka, ktore znajduje sie juz w Mauretanii. Trasa tak jak poprzednio baaaardzo urozmaicona. Do granicy dojechalismy dosc szybko; Ada i ja cala droge siedzialysmy plecami do kierunku jazdy - 4 osoby z tylu nie zapwniaja wygody w starszawym mercedesie. Przejscie graniczne, chyba 7 roznych kontroli; ja milo sobie pogawedzilam z celnikami na tematy ogolno swiatowe, nasz kierowca kilka razy dal w lape.. I wjezdzamy w strefe ziemi niczyjej, ktora jest mocno zminowana. Jazdza miedzy spalonymi samochodami to niezapomniane przezycie, szegolnie przy zachadzacym sloncu. Do Nouadhibou dotarlismy juz po zmierzchu, nasz kierowca byl na tyle mily, ze podwiozl nas pod sam hostel. Ogolnie ta wiocha - drugie co do wielkosci miasto Mauretanii slynie z pozostawionych na plazy wrakow statkow i to bylo naszym glownym celem przyjechania do tego miasteczka. Pierwszgo dnia jak wariaci szikalismy przez kilka godzin dziury w murze, by dotrzec do plazy; gdyz plaza otoczona jest murem... W koncu wlasciciel pokazal nam odpowiedni kierunek i udalo nam sie co nieco zobaczec. Najfajniejszy jednak wrak odwiedzilismy nastepnego dnia, kiedy pojechalismy do najmniejszego chyba na swiecie parku narodowego Cap Blanc, gdzie popqtrywalismy foki i delmfiny! Kiedy my siedzialysmy na plazy, chlopcy lowili nasza kolacje i calkiem im to sie udalo, wieczorem na obiad byla ryba :)
Naszym kolejnym celem bylo dotarcie do Ataru, gdzie teraz sie znajdujemy, tzw weglarka, czyli pustym pociagiem towarowym, ktory wozi rude zelaza. Po 11 godzinach jazdy bylismy cali w pyle i sadzy, pozniej mielismy maly 4-godzinny offroad i w koncu znalezlismy sie w Atarze. Powiem tyle - bylo warto. Niesamowite widoki, wrazenia i mili sasiedzi z sasiedniego wagonu.

Jazda węglarką. W tle, hen hen daleko widać lokomotywę :-) fot. Iwona Roskosz
Pakujemy się do pociągu. Każdy zajmuje swój wagonik! :) fot. Ada Borkowska
A tak to wyglądało w środku.. Ada sama sobie pozuje do zdjęcia :-) fot. Ada Borkowska

niedziela, 12 grudnia 2010

Maroko!

Wyladowlismy wiec w Maroko...Po cudnym locie samolotem ruinera, gdzie chcielismy wydac nawet ciezko zarobione pieniadze na kanapki, ktorych nie bylo, znalezlismy sie w Agadirze. W czasie lotu wykazalismy sie inwencja tworcza i stworzylismy 8 przykazan ruinera, np. Czy to w zimie czy to w lecie, nie zapomnij o jedzeniowym pakiecie czy Na straganie w dzien targowy, kupuj tagine wystrzalowy lub Chodz pragnienie usta suszy, stewardesa nie okaze dobrej duszy albo Chcesz poleciec Ryanerem wez kanapke z zoltym serem. Ogolnie celem naszego wyjazdu jest dojechanie do Mali (choc teraz chwilowo watpimy czy nam sie to uda...), wiec nie zatrzymywalismy sie na dluzej w Maroko. Z Agadiru szybko przejechalismy do Rabatu, czyli zajelo nam to cala noc, z atrakcjami typu koniec paliwa w autobusie, gdzie mielismy do zalatwienia kilka spraw! Sprawa pierwsza: wyspanie sie. Druga: zjedzenie czegos. Trzecia: wizy. Dostalimy sie do odpowiednich ambasad i tu zaczely sie schody,poniewaz malo kto tu mowi po angielsku, a my nie nie znamy francuskiego. Ogolnie to Maciek cos tam liczy po francusku, a my z Ada uzywamy poliglotlanguage z kartka i dlugopisem w reku. Po dyskusjach z panem w okienku (kazdy oczyaiscie w swoim jezyku), wydaniu mnostwa pieniedzy i posiedzeniu na krawezniku otrzymalismy wizy do Mauretanii. Pobieglismy wiec do ambasady malijskiej, w ktorej byli znacznie milsi ludzie i w 20 min mielismy juz wizy... Super ;)
Nie widzac powodu do dluzszego pobytu w tym panstwie (tzn ja widze, ale chcemy duuuuuzo zobaczyc) nastepnego dnia rozpoczal sie nasz najdalszy dzien w naszym zyciu. Przejechalismy przez prawie cala Sahara Zachodnia, ktora wyglada tak: piach, piach, piach, droga, piach, kamienie, ocean, pustynia, klif, wielblad. Jechalismy okolo 31 godz autobusem lud grand taxi, do ktorej wchodzi 7 osob. I tym sposobem znalezlismy sie w Dakhli, miescinie polozonej na fajnym cyplu, z fajnym klimatem... Ogolnie wjezdzajac do Sahary Zachodniej trzeba przygotowac sie na liczne kontrole policyjno-wojskowe. Oczywiscie wszyscy jestesmy studentami ;) A razu pewnego dostalismy nawet oferte wreczenia lapowki, ktora z gracja wysmialismy.
Jestesmy tu juz kilka dni i musze wam powiedziec; ze juz ostro poplynelismy z kasa. Przejazdy sa masakrycznie drogie, czyzbbedziemy musieli skorzystac ze stopa? :)

Pozdrawiamy wszystkie balwanki!!!!! ;-)











sobota, 4 grudnia 2010

Afryka dzika!

Prawdę mówiąc, to nie przypuszczałam, że w roku 2010 uda mi się jeszcze gdzieś wyjechać na dłużej niż na tydzień. Myślałam, żeby zrobić sobie właśnie tygodniowe wakacje, właśnie w Afryce, bo w Maroku [dobrze odmieniam?], ale żeby pojechać w głąb tego kontynentu i na miesiąc? Okazuje się jednak, to to możliwe :-) Dwa tygodnie i dwa dni temu powiedziałam Maćkowi "Strasznie Wam zazdroszczę tego wyjazdu do Afryki!", on rzucił krótkie "To jedź z nami." Zastanowiłam się trochę, bo przez weekend, stwierdziłam - "czemu by nie?" i kupiłam bilet :) jak na mnie była to bardzo spontaniczna decyzja, bo często muszę z czymś się przespać, przemyśleć, na spokojnie załatwić. I tak w dwa tygodnie ogarnęłam prawie wszystkie sprawy i w najbliższy wtorek - 7 grudnia - wskakujemy w samolot tanich linii, który z przesiadką zabierze nas do Agadiru :) planowo w Gdańsku będzie znowu 8 stycznia :-)

Plan - bardzo ogólny - jest taki: Maroko - Sahara Zachodnia - Mauretania - Mali - Mauretania - Sahara Zachodnia - Maroko. Jeżeli uda nam się dojechać do Mali. Bo wiecie, miesiąc czasu to wcale nie tak dużo.

Zaglądajcie tu czasem, postaram się pisać i wrzucać zdjęcia :-)