"Tak naprawdę nie wiemy, co ciągnie człowieka w świat. Ciekawość? Głód przeżyć? Potrzeba nieustannego dziwienia się? Człowiek, który przestaje się dziwić jest wydrążony, ma wypalone serce. W człowieku, który uważa, że wszystko już było i nic nie może go zdziwić, umarło to, co najpiękniejsze - uroda życia."
Ryszard Kapuściński

piątek, 17 grudnia 2010

Mauretania

Jestesmy w Mauretanii. W Dakhli zlapalismy taxe do Nouadhibou, do miasteczka, ktore znajduje sie juz w Mauretanii. Trasa tak jak poprzednio baaaardzo urozmaicona. Do granicy dojechalismy dosc szybko; Ada i ja cala droge siedzialysmy plecami do kierunku jazdy - 4 osoby z tylu nie zapwniaja wygody w starszawym mercedesie. Przejscie graniczne, chyba 7 roznych kontroli; ja milo sobie pogawedzilam z celnikami na tematy ogolno swiatowe, nasz kierowca kilka razy dal w lape.. I wjezdzamy w strefe ziemi niczyjej, ktora jest mocno zminowana. Jazdza miedzy spalonymi samochodami to niezapomniane przezycie, szegolnie przy zachadzacym sloncu. Do Nouadhibou dotarlismy juz po zmierzchu, nasz kierowca byl na tyle mily, ze podwiozl nas pod sam hostel. Ogolnie ta wiocha - drugie co do wielkosci miasto Mauretanii slynie z pozostawionych na plazy wrakow statkow i to bylo naszym glownym celem przyjechania do tego miasteczka. Pierwszgo dnia jak wariaci szikalismy przez kilka godzin dziury w murze, by dotrzec do plazy; gdyz plaza otoczona jest murem... W koncu wlasciciel pokazal nam odpowiedni kierunek i udalo nam sie co nieco zobaczec. Najfajniejszy jednak wrak odwiedzilismy nastepnego dnia, kiedy pojechalismy do najmniejszego chyba na swiecie parku narodowego Cap Blanc, gdzie popqtrywalismy foki i delmfiny! Kiedy my siedzialysmy na plazy, chlopcy lowili nasza kolacje i calkiem im to sie udalo, wieczorem na obiad byla ryba :)
Naszym kolejnym celem bylo dotarcie do Ataru, gdzie teraz sie znajdujemy, tzw weglarka, czyli pustym pociagiem towarowym, ktory wozi rude zelaza. Po 11 godzinach jazdy bylismy cali w pyle i sadzy, pozniej mielismy maly 4-godzinny offroad i w koncu znalezlismy sie w Atarze. Powiem tyle - bylo warto. Niesamowite widoki, wrazenia i mili sasiedzi z sasiedniego wagonu.

Jazda węglarką. W tle, hen hen daleko widać lokomotywę :-) fot. Iwona Roskosz
Pakujemy się do pociągu. Każdy zajmuje swój wagonik! :) fot. Ada Borkowska
A tak to wyglądało w środku.. Ada sama sobie pozuje do zdjęcia :-) fot. Ada Borkowska

3 komentarze:

  1. Dobrze, ze jesteście zdrowi, Przemieszczacie się sprawnie (myślę - bardzo sprawnie?) i doświadczacie nienudy. Na razie piszesz i nie wrzucasz. Nie jest źle.

    OdpowiedzUsuń
  2. no i tak trzymać! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Przygoda przygoda każdej chwili szkoda!
    A ja tu stawiam czoła zwyczajnym przygodom dnia codziennego w stylu świątecznych zakupów czy "ZNOWU SIĘ NIE WYSPAŁAM"!
    Ściskam.

    OdpowiedzUsuń