"Tak naprawdę nie wiemy, co ciągnie człowieka w świat. Ciekawość? Głód przeżyć? Potrzeba nieustannego dziwienia się? Człowiek, który przestaje się dziwić jest wydrążony, ma wypalone serce. W człowieku, który uważa, że wszystko już było i nic nie może go zdziwić, umarło to, co najpiękniejsze - uroda życia."
Ryszard Kapuściński

poniedziałek, 29 marca 2010

Powroty, powroty...

...do ktorych nie mamy szczescia.. Od kilku godzin powinnismy byc juz w Polsce, a gdzie jestesmy? Nadal w Delhi! Oczywiscie nie mielismy jakies pieczatki czy czegos w naszych paszportach. Kamila przepuszczono, przypadkiem. Nas juz nie. I zaraz znalezli Kamisia i anulowali mu wyjscie z Indii... co tym ludziom zalezalo? Wystarczylo postawic 4 pieczatki biednym, mlodym ludziom z dalekiej Polski.. Okazalo sie, ze nie zarejestrowalismy sie w urzedzie dla obcokrajowcow (w czasie naszego pobytu zmienily sie przepisy dotyczace osob z wiza turystyczna...). Przepadl nam bilet... Ale udalo nam sie wszystko dzis zalatwic i Agula z Kamilem jutro juz po 16 beda w Gdansku, a ja i Grzyb dolecimy do Warszawy pojutrze z samego rana! Wiec sprawy nie poszly nam tak strasznie zle (na Sri Lance stracilismy tydzien!). W biurze rejestrujacym obcokrajowcow spotkalismy mnostwo osob z tym samym problemem.... Jak dla mnie te nowe przepisy to paranoja, glupota i stwarzenie dodatkowej, niepotrzebnej biurokracji. Ale to Indie, tu wszystko jest mozliwe.

środa, 24 marca 2010

To i owo z Indii :)

Czy bedziecie bradzo zli, jak zdjecia z opisywanych przeze mnie miejsc zobaczycie dopiero za kilka dni? Ponownie trafilam na wolny komputer i prawde mowiac, to nie chce mi sie z nim walczyc.
A my od ostatniego wpisu zobaczylismy kilka miejsc :-) Z Badami wybralismy sie na Morze Arabskie. W pierwszych planach mielismy jechac na Goa, ale od kilku osob slyszelismy, ze Gokarna, ktora lezy kilkadziesiat km na poludnie od Goa, jest lepsza, fajniejsza. Pojechalismy wiec tam. I bylo calkiem spokojnie, fajnie. Spalismy w izbie -tego inaczej nazwac nie mozna, gdzie atakowaly nas przerozne owady (ale dzielnie z nimi walczylismy!), na plaze zbytnio nie chodzilismy, ale slyszelismy szum fal i - to co mi sie najbardziej tam podbalo - odkrylismy przszne czekoladowe, zimne lassi, tzn ja odkrylam i sie tym opijalam :) A lassi to cos a'la jogurt. Z Gokarny przeskoczylismy do Mumbiu. To kolejne miejsce, o ktorym jak wczesniej slyszalam czy czytalam, to myslalm sobie: "Chce tam pojechac!". I bylam, zobaczylam. To bardzo kontrastowa, olbrzymia matropolia... Nocowalismy w dzielnicy Fort, ktora bardzo przypominala mi Londyn (tylko tutaj w brudniejszej wersji). Nie zobaczylismy tam zbyt wielu miejsc - mielismy tylko dwa dni. Widzielismy oczywiscie Brame Indii, jedna najslyniejszych budowli w tym miescie. Wybralismy sie tez na wyspe Elephanta, zwiedzic tamtejsze jaskinie (plyniecie promem we mgle posrod wielkich statkow - bezcenne przezycie!), pochodzilismy po dzielnicach Colaba i Fort. A teraz jestesmy Aurangabadzie, ktory jest nasza baza wypadowa do Ajanty oraz Ellory - miejscowosci, gdzie znajduja sie wspaniale swiatynie wykyte w skalach. Uwierzcie mi na slowo - rewelacja!
Jutro ruszamy juz do Delhi, skad w nocy z niedzieli na poniedzialek mamy samolot do Polski. Wiec juz calkiem niedlugo! Do zobaczenia! :-)
Zachód słońca w Gokarnie


Mumbai - Brama Indii oraz hotel Taj Palace


Mumbai
Jedna z rzeźb z jaskini na wyspie Elephanta




Ellora

czwartek, 18 marca 2010

Badami - Aihole - Pattadakal

Badami to kompletne przeciwienstwo Hampi, jezeli chodzi o infrastrukture turystyczna. W Hampi roilo sie az od guest housow czy knajpek na dachach. Mieszkancy byli juz przywykli do sporej ilosci bialych osob. W Bdami wrecz przeciwnie. Jedynie noclegownie, ochydne lodge, znajdowaly sie przy glownej, halasliwej i zakurzonej drodze tej miejscowosci. I nie byly takie tanie.. Probowalismy poszukac jakiegos pokoju u jakiejs rodziny. Nic z tego. Jednak polozenie tego miejsca troche nam zrekompensowalo nastroj, jaki panuje w miescinie. Badami znajduje sie bowiem, jakby topowiedziec, przy krawedzi rozleglego plazkowyzu, zbudowanego z czerwonych piaskowcow, w ktorych wyksztalcily sie piekne jaskinie. Czerty z nich zostaly przeksztalcone na swiatynie i wlasnie one sa glowna atrakcja Badami. Stara czesc miasta bardzo rozni sie od tej noweszej. Biale domki z plaskimi dachami oddzielone sa waskimi uliczkami, po ktorych biegaja dzieci. Dzieci, ktora ciagle czegosc od naschcialy, a to dlugopis,czekolade czy pieniadze... A miedzy dziecmi biegaly male, owlosione swinki. Dla mieszkancow wioski bylismy atrakcja, a moje krtotkie spodenki wzbudzily sensacje oraz niezadowolenie u niektorych starszych mieszkak osady. Nastepnego dnia mialam juz odopiedniejsy ubior. Wybralismy sie wtedy do polozonych nieopodal dwoch miejscowosci: Aihole oraz Pattadakal, gdzie znajduja sie calkiem dobrze zachowane kompleksy swiatynne, te w Pattadakal sa wpisane na liste swiatowego dziedzictwa unesco. Nie bede za wiele pisac, zobaczcie zdjęcia :-)
Badami

Aihole

Pattadakal

Hampi

Hampi, sredniowieczna metropolia, stolica krolestwa Vijayanagara, male miasteczko polozone nad rzeka Tungabhadra jest celem podrozy wielu turystow. My tez sie tam udalismy i mysle, ze jest to jedno z najpiekniejszych miejsc, ktore zobaczylam w czasie tej podrozy. W czaie drogi klimat zmienil sie na bardziej suchy, co mialo swoje odbicie w krajobrazie, ktory wyglada tutaj na iscie ksiezycowy. Mistaeczko polozone nad poludniwym brzegiem rzeki, w dolinie, otoczone jest wzgorzami, na ktorych znajduja sie niesamowite formacje skalne, posrod ktorych porozrzucane sa liczne ruiny.
Jako pierwasza odwiedzilismy swiatynie Virupaksa, w samym Hampi. Zbudowana ona zostala w XVI w., jedmak swiete rytualy odbywaly sie tutaj juz w wieku VII. Jej glowna gopura - wieza (pelniaca funkcje bramy) jest najwyzszym budynkiem w okolicy, ma ponad 50 m. Za nia swiatynny slon udziela za kilka rupii blogoslawienstwa. Sama swiatynia nie jest duza i nadal czczone sa w niej bostwa. Przy poludniowym krancu swiatynnego kompleksu znajduje sie wzgorze Hemakuta, gdzie wybralismy sie na zachod slonca. Na tym wzniesieniu, wsrod wiekszych czy mniejszych skal, znajduja sie pororzucnae ruiny swiatyn, domow czy posagow. Niesamowity widok, a wszystko jeszcze oblane czerwonym kolorem zachodzacego slonca!Nastepnego dnia wzielismy rowery i wybralismy sie na zwiedzanie okolicy. Sciezka wzdluz rzeki, gdzie kobiety piara, dzieci sie bawia, a chlopcy i mlodzi mezczyzni kapial sie, dotarlismy do komplksu swiatyni Vittala, ktora wpisana jest na liste swiatowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Przybylismy tam w miare wczesnie, jednak nie ominelo nas spotkanie z wycieczkami hinduskimi, ktore bywaja dosc halasliwe... Po przejsciu przez glowna brame - gopure znalezlismy siena dziedzincy. W komplekscie tym znajduje sie kilka budynkow, najwazniejszy to tzw Muzyczny Dwor, gdzie kamienne filary, w liczbie 60 szt., ponoc wydaja dzwieki w kilku tonacjach. Ponoc - nie moglismy tego sprawdzic, wejscie do tego budynku jest zabronione dla turystow. Przed nie znajduje sie kamienny woz, bardzo pieknie zdobiony i wykonczony. Tego dnia udalismy sie takze do muzeum archeologicznego, calkiem przyjemnego oraz odwiedzilismy Centrum Krolewskie, gdzie znajduje sie m.in. laznia krolowej, Lothus Mahal - jeden z najlepszych budynkow w Hampi, ktory laczy w sobie akcenty architektury hiduskiej i islamskiej. Lothus Mahal znajduje sie w kompleksie zwanym Zanana, ktorym znajduja sie takze 3 inne palace. Tuz przy nim stoi imponujaca stajnia dla sloni.Przy wschodnim krancu ulicy zwanej Hmapi Baazar znajduje sie wzgorze Matanga. Nie wdrapalam sie na gora, gdyz za nim odkrylam zespol swiatynny Achyutapura, gdzie bylo bradzo cicho, przyjemnie. Wycieczki hinduskie nie maja w ofercie tego miejsca na szczescie ;)
W najblizszej okolicy Hampi znajuja sie takze male wodospady. Wybralam sie tam, jednak do konca do nich nie doszlam. Zaliczylam kolejna glebe, tym razem wpdalam w bloto i najbardziej ucierpiala moja torba, a w niej - jak juz wiadomo - telefon.
Bardzo spodobalo mi sie to miejsce, nawet duza liczba "bialych" osob mi tam zbytnio nie przeszkadzala. Mozna tu przyjechac nawet na kilka tygodni i zaszyc sie gdzies posrod kamiennych wzgorz, gdzie latwo mozna odnalezc cisze i spokoj.

poniedziałek, 15 marca 2010

Bangalore

Na dzien dobry kilka info:) Kilka dni temu Agu i Kamil pisali mi, ze wybieraja sie do Mumbaju, wiec albo tam jeszcze sa, albo pojechali juz na polnoc do Rajasthanu. Ja i Grzyb znajdujemy sie w stanie Karnataka, w miescie Badami. I jeszcze jedno: moj telefon skonczyl swoj zywot, nie dziala, koniec, klops. A zdjecia do tego postu oraz opis Hampi beda pozniej - komputer, z ktorego pisze dziala bardzo, bardzo wolno.

A teraz kilka slow o Bangalore, stolicy Karnataki. Miasto to bylo naszym jedniodniowym przystankiem. Przybylismy do niego z samego rana i udalismy sie od razu na dworzec autobusowy szukac szczescia, czyli odpowiedniego polaczenia do Hampi. Fortuna nam sprzyjala i po kilku minutach mielismy w rekach bilety na wieczor tego samego dnia - zaoszczedzilismy wiec jeden dzien oraz nocleg w Bangalore.
Po zostawieniu rzeczy na dworcu wybralismy sie w poszukiwaniu parku - dzien byl bowiem upalny. Doszlismy do parku Cubbona (nie pamietam dokladnie czy tak sie nazywal... poprawie pozniej ;)), w ktorym znajduja sie dwa muzea: stanowe Karnataki oraz techniki i przemyslu. Na pierwszy ognien poszlo muzeum stanowe, w ktorym znajduje sie sporo rzezb, ceramiki czy broni z terenu tego stanu. Niestety brakowalo mi przy eksponatach bardziej precyzyjnych opisow - byla tylko informacja co jest przedstawione (glownie przerozne bostwa). Obok muzeum znajdowala sie galeria sztuki, w ktorej obejrzelismy prace m.in. Hebbara. Muzeum techniki i przemusly bylo bardzo interaktywne, az tak bardzo, ze po dwoch godzinach w nim spedzonych mialam dosc. A pozniej znalezlismy spokojna enklawe w centrum miasta - akwarium. Pograzone w mroku, nie za duze, z dosc malymi, lecz licznymi akwariami. Ponoc patrzenie na ryby uspokaja. Tak, chyba cos w tym jest. Wracajac na dworzec, juz po zmierzchu trafilismy do Parku Wolnosci, utworzonego - calkiem niedawno raczej - w dawnym wiezieniu, do ktorego nawiazywalo calkiem sporo motywow.
Ogolne wraznie jakie wywarlo na mnie Bangalore (choc tylko po jednym dniu ciezko mowic o jakims sensownym wrozeniu...): misato nowoczesne, duze, calkiem czyste, choc zapewne znajduja sie tam biedniejsze dzielnice, ktore zwykle sa badziej zabrudzone.. Nawet mi sie spodobala ta hinduska stolica IT!

czwartek, 11 marca 2010

Kerala

Czekali, czekali i sie doczekali! W koncu udalo mi sie wrzucic zalegla notke o Tamil Nadu oraz o Kerali. A teraz jestesmy znacznie bardziej na polnoc, bowiem w Hampi, ale o tym bedzie za kilka dni... ;-)

Kerala to kolejne miejsce, do ktorego sie udalismy. Jest to niewielki stan polozony na zachodnim wybrzezu Indii. Z Kanyakumari pojechalismy do Alappuzhy, mista w ktorym rzadzi olbrzymia, betonowa syrena oraz ktore porownuje sie do Wenecji. Porownuje oczywiscie Loneley Planet - ja w Wenecji jeszcze nie bylam. Jak dla mnie to wiecej kanalow jest w Amsterdamie ;) W miescie tym nie ma zbyt wiele do roboty, stanowi ono glowna baze wypadowa na rozlewiska (backwaters), z ktorych Kerala jest znana. My spedzilismy w nim tylko jedna noc i ruszylismy dalej. Nie mielismy tyle czasu by wynajac lodke na kilka dni i zagubic sie w tajemniczych rozlewiskach, jednak czesc drogi do parku narodowego Periyar pokonalismy promem. Prawie 3 godzinna podroz kosztowala nas smieszne pieniadze: 10 RS (= 0,6 zl!), a widoki byly calkiem, calkiem!Park Narodowy Periray polozony jest w Ghatach Zachodnich i slynie z dzikich sloni oraz tygrysow, ktorych oczywiscie nie zobaczylismy. Tym razem jako forme zwiedzania wybralismy lodke - znajduje sie tam bowiem duze stuczne jezioro, a kazdy z nas musial miec zalozona kamizelke ratunkowa, w razie co. Widzielismy za to dzikie swinie, bizony, zolwie i mnostwo ptakow. Po sloniach zostaly jedynie slady. Ale i tak bylo pieknie :-)Jako ze nasza noclegownia polozona byla tuz przy plantacji przypraw, skorzystalismy z tego i udalismy sie szukac pieprzu i wanilii. Planatacja polozona byla glownie w lesie, dzungli - jak to nazywaja mieszkancy - i znajduje sie tam mostwo kardamonu. I weza po drodze widzielismy. Niestety kolejnego dnia, schodzac na autobus jadacy do Cochin, zaliczylam tzw glebe. Moj ciezki plecak pomogl mi szybko osiagnac grunt. Ale dzieki temu odwiedzilam hinduska sluzbe zdowia;) Trafilam do rzadowej przychodni, bez wielkich kolejek, mile pielegniarki oczyscily mi rany, zalozyly opatrunek, daly zastrzyk, masc i tabletki i to wszystko ZA DARMO! Ja bylam bardzo pozytywnie zdziwiona ;) A pamiatke z Indii to ja juz mam:Ostatni nasz przystanek w Kerali to Cochin, portowe miasto, z fortem, ktore wyglada na male, europejskie miasteczko. Mam az jedno zdjecie z tego miejsca - fatalny nastroj skutecznie zniechecil mnie do wyciagania aparatu.

poniedziałek, 8 marca 2010

Tamil Nadu

Tamil Nadu, goracy stan poludniowych Indii, do ktorego wrocilismy po pobycie na Sri Lance. Stan, w ktorym mozna spotkac krowy z pomalowanymi na rozne kolory rogami, gdzie znajduje sie jedno z najstarszych miast swiata, a ludzie mowia jednym z najstarszych jezykow swiata, na ulicach kroluja arbuzy, a slonie blogoslawia pielgrzymow w kolorowych swiatyniach.
Z Chennaiu, gdzie wyladowalismy, udalismy sie od razu do Pondicherry, nadmorskiego miasta, w ktorym nadal znajduja sie francuskie nazwy ulic. Glowna atrakcja tej miesciny jest wlasnie tzw Biale Miasto, gdzie na wakacje przyjezdza mnostwo Francuzow. Mozna sie udac na spacer takze do ogrodu botanicznego, jednak komary skutecznie z niego nas wypedzily - dla mnie o wiele przyjemnijeszy byl park miejski. Wieczorem turysci i mieszkancy spotykaja sie na bulwarze nadmorskim, gdzie znajduje sie m.in pomnik Gandhiego.Nastepnie udalismy sie do miejscowosci Thanjavur, gdzie w czasie zwiedzania palacu miejskiego, ja i Grzyb zostalismy zamknieci w wiezy. Na szczescie po dziedzincu krecili sie jeszcze straznicy - nie spedzilismy tej nocy na zminej posadzce ;) z ciekawostek to w palacu owym mozna zobaczyc szkielet wieloryba... w Thanjavur sie rozdzielilismy. Agu i Kamil w poniedzialek spakowali manatki i pojechali dalej, my zostalismy jeszcze na jeden dzien, by zobaczyc swiatynie Brihadishwary, ktorej pilnuje swiety byk Nandi. Ten akuret jest jednym z najwiekszych w Indiach, ma ponad 3m wysokosci i 6 dlugosci oraz stworzony jest z jednego kawalka skaly. Akurat kiedy go ogladalismy poddawany byl kapieli, z rusztowania oczywiscie.I dojechalismy do Madurai, jedneo z najstarszych misat na swiecie. Ogilnie za bardzo nie ma co tam robic, wiec spedzilismy tam tylko jedna noc. Wieczorem udalismy sie do palacu Tirumali Nayak, gdzie w towarzystwie komarow obejrzelismy sobie spektakl swiatla i dzwieku opowiadajacy historie krota Turumali. W Madurai znajduje sie jedna z najwspanialszych swiatyn poludniowych Indii - Meenakshi. Odwiedzilismy ja razem z Michalem, ktory mieszka w tym miescie od kilku miesiecy. Do duzego, ponad 6ha kompeeksu udalo nam sie wejsc dopiero za 3 razem, przy 3 bramie. Powodem tego byl oczywiscie nasz stroj. Kiecka za kolano niektorym nie odpowiadala, powinna byc do kostek... no ale jeden ze staznikow dal sie przekonac do niej ;) Pozniej spotkalismy sie ponownie z Michalem i Miral, dzieki ktorym odkrylismy smaki kuchni tamilskiej! Zabrali nas do knajpki, w ktorej jadaja tylko Tamilowie (a takie my lubimy!), a jedzenie bylo przepyszne :) Wieczorem wskoczylismy w pociag, ktory zawiozl nas Kanyakumari. Znajduje sie tam wysuniety najbardziej na poludnie przyladek Polwyspu Indyjskiego - Przyladek Komorin. Misteczko to jest baaaardzo popularne wsroc autochtomow. Cos jak nasz Hel czy Jastarnia ;) Glowna atrakcja kurortu sa dwie wyspy i dotarcie do nich promem, gdzie kazdy z nas musial miec kamizelke asekuracyjna. Na jednej z wysp znajduje sie swiatynia, tam Viviekanda (ktokolwiek to byl) medytowa, na drugiej stoi wielgachny pomnik tamilskiego poety. Znajduje sie tu takze swiatynia, w ktorej mezczyzni musza zdjac koszulki.. Dzien zakonczylismy na wiezy widokowej, obserwujac zachod slonca, wsrode niezliczonej liczby Hindusow - oni zapewne uznali to za romantyczne doznanie.I w tym miejscu konczy sie nasz pobyt w Tamil Nadu - naszym nastepnym celem byla Kerala :-)