"Tak naprawdę nie wiemy, co ciągnie człowieka w świat. Ciekawość? Głód przeżyć? Potrzeba nieustannego dziwienia się? Człowiek, który przestaje się dziwić jest wydrążony, ma wypalone serce. W człowieku, który uważa, że wszystko już było i nic nie może go zdziwić, umarło to, co najpiękniejsze - uroda życia."
Ryszard Kapuściński

czwartek, 11 marca 2010

Kerala

Czekali, czekali i sie doczekali! W koncu udalo mi sie wrzucic zalegla notke o Tamil Nadu oraz o Kerali. A teraz jestesmy znacznie bardziej na polnoc, bowiem w Hampi, ale o tym bedzie za kilka dni... ;-)

Kerala to kolejne miejsce, do ktorego sie udalismy. Jest to niewielki stan polozony na zachodnim wybrzezu Indii. Z Kanyakumari pojechalismy do Alappuzhy, mista w ktorym rzadzi olbrzymia, betonowa syrena oraz ktore porownuje sie do Wenecji. Porownuje oczywiscie Loneley Planet - ja w Wenecji jeszcze nie bylam. Jak dla mnie to wiecej kanalow jest w Amsterdamie ;) W miescie tym nie ma zbyt wiele do roboty, stanowi ono glowna baze wypadowa na rozlewiska (backwaters), z ktorych Kerala jest znana. My spedzilismy w nim tylko jedna noc i ruszylismy dalej. Nie mielismy tyle czasu by wynajac lodke na kilka dni i zagubic sie w tajemniczych rozlewiskach, jednak czesc drogi do parku narodowego Periyar pokonalismy promem. Prawie 3 godzinna podroz kosztowala nas smieszne pieniadze: 10 RS (= 0,6 zl!), a widoki byly calkiem, calkiem!Park Narodowy Periray polozony jest w Ghatach Zachodnich i slynie z dzikich sloni oraz tygrysow, ktorych oczywiscie nie zobaczylismy. Tym razem jako forme zwiedzania wybralismy lodke - znajduje sie tam bowiem duze stuczne jezioro, a kazdy z nas musial miec zalozona kamizelke ratunkowa, w razie co. Widzielismy za to dzikie swinie, bizony, zolwie i mnostwo ptakow. Po sloniach zostaly jedynie slady. Ale i tak bylo pieknie :-)Jako ze nasza noclegownia polozona byla tuz przy plantacji przypraw, skorzystalismy z tego i udalismy sie szukac pieprzu i wanilii. Planatacja polozona byla glownie w lesie, dzungli - jak to nazywaja mieszkancy - i znajduje sie tam mostwo kardamonu. I weza po drodze widzielismy. Niestety kolejnego dnia, schodzac na autobus jadacy do Cochin, zaliczylam tzw glebe. Moj ciezki plecak pomogl mi szybko osiagnac grunt. Ale dzieki temu odwiedzilam hinduska sluzbe zdowia;) Trafilam do rzadowej przychodni, bez wielkich kolejek, mile pielegniarki oczyscily mi rany, zalozyly opatrunek, daly zastrzyk, masc i tabletki i to wszystko ZA DARMO! Ja bylam bardzo pozytywnie zdziwiona ;) A pamiatke z Indii to ja juz mam:Ostatni nasz przystanek w Kerali to Cochin, portowe miasto, z fortem, ktore wyglada na male, europejskie miasteczko. Mam az jedno zdjecie z tego miejsca - fatalny nastroj skutecznie zniechecil mnie do wyciagania aparatu.

4 komentarze:

  1. Całus w Twoje ranki, do wesela się zagoi!
    A te dzikie świnie są słodkie i coś mi się zdaje,że to mogą być te co jedzą podwodną trawę ;)

    P.S.
    Miło zobaczyć Twoją opaloną buźkę!

    OdpowiedzUsuń
  2. opalenizna pierwszorzędna - moja cera się chowa. a co do kolana, blizna będzie super pamiątką:D buziaki!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. nie ma zdjecia dzikiej swini - jestem zawiedziona!

    OdpowiedzUsuń
  4. Gosiu cudne zdjęcia, te kolory i światło, piszesz tak, że chce się czytać. Śledzę Twoją podróż od początku. Życzę powodzenia. J. Żywiczka

    OdpowiedzUsuń