[Na wstępie: mam zdjęcia z MK ze Swórów od Tomka. Miłego oglądania!]
Z okazji Bożego Ciała, firma w której pracuję, zorganizowała 13 raz już (o!) spływ kajakowy. Tzn ja to też organizowałam, żeby nie było, że osiadłam na laurach i nic nie robiłam ;)
Impreza cała miała miejsce w Swornychgaciach (ostatnio chyba moja ulubiona miejscowość ;)), a spływaliśmy Brdą, dwa dni tylko, ale i tak fajnie było, z Mylofu do Gołąbka, z przerwą w Nadolnej Karczmie. Zebraliśmy się w czwartek rano w Sopocie, my, czyli ja, Ola, Jędrek i Maciek, wsiedliśmy, a raczej z trudem wcisnęliśmy się w zielonego matiza i z piskiem opon ruszyliśmy z ulicy Parkowej ku przygodzie.
Czwartek - dzień pierwszy.
Komandor spływu wita uczestników.
Chyba nie muszę pisać, kto nim był ;) Witałam więc uczestników, mam nadzieję, że dość sympatycznie, przy okazji bezwzględnie regulując z nimi pewne sprawy. Nawet trafił mi się taki dialog: ja: ........wie Pan. J: Nie Pan, tylko Jerzy. ja: Jerzu. Dodam, że powiedziałam to z mega powagą, nie będąc świadoma co mi ślina przynosi na język. Olka i Maciej prawie musieli majtki zmieniać. I tak zleciał nam dzień do wieczora, kiedy odbyło się ognisko rozpoznawczo-zapoznawcze. Tu popis dali chłopcy - dzielnie pilnując kiełbasek i wydając piwko ;)
Piątek - dzień drugi
Spływ Brdą: Mylof - Nadolna Karczma, 20 km rzeką
Spływ się rozpoczął. My podzieliliśmy się po debatach długich na pary: Ola - Jędrek (para spływu :D), Gosia - Maciek. I ruszyliśmy na końcu, poganiając od czasu do czasu niektórych spływowiczów.. Bowiem tempo momentami było ślimacze... I niestety. Trafiliśmy z Maćkiem na Pana z dwoma córkami w kanu, który kompletnie nie potrafił na tym czymś pływać. Holowaliśmy go przed 7 km! Cudnie! Jaki trening przed maratonami! ;) A Pan swoim znajomym powiedział, że na holu był tylko 500 m... Czegoś się wstydził? A wieczorem ognisko także było, gitary były i śpiewy też; dość późno dla niektórych się to wszystko skończyło;)
I tu jeszcze mały dopisek, po ostrych słowach Maćka, że nie wspomniałam o jego heroicznej walce z wodą. Wyskoczył dzielny z kajaka [a ja przy tym trochę krzyku narobiłam...], by ratować tonącą Vistę jednego ze spływowiczów... Brawo!!! :-))))
Sobota - dzień trzeci
Spływ Brdą: Nadolna Karczma, 17,5 km rzeką
Tym razem byliśmy sprytni z Maćkiem i wskoczyliśmy jako jedni z pierwszych do kajaka. Płynęliśmy sobie z przodu, czasem stopując spływowiczów i pomagaliśmy naszemu instruktorowi Leszkowi, towarzystwo było przemiłe :-) Dotyczy to także ratowników :-)))
Trasa ta chyba była troszkę bardziej zwałkowa niż dzień wcześniej, kilku spływowiczów się skąpało, niestety wśród nich kilkuletnia Malwinka. Na szczęście dziewczynka po 10 min już się uśmiechała, a od nas na sam koniec dostała dyplom najdzielniejszego uczestnika spływu! Wieczorem - tradycyjnie ognicho, ale już z mniejszą frekwencją.. wszyscy tacy zmęczeni już byli...
Niedziela - dzień czwarty
Bye, bye
I tu się nasza impreza kończy. Koło południa pożegnaliśmy wszystkich grzecznie i wesoło ruszyliśmy w stronę Trójmiasta.
Podsumowanie? Fajnie było :-) Spływ ciekawym odcinkiem, choć trochę wolny. Za dużo roboty nie było, w miarę większych problemów też nie. Żyć nie umierać :-) Tylko jakoś tak nadal nie wyspana jestem...
Z okazji Bożego Ciała, firma w której pracuję, zorganizowała 13 raz już (o!) spływ kajakowy. Tzn ja to też organizowałam, żeby nie było, że osiadłam na laurach i nic nie robiłam ;)
Impreza cała miała miejsce w Swornychgaciach (ostatnio chyba moja ulubiona miejscowość ;)), a spływaliśmy Brdą, dwa dni tylko, ale i tak fajnie było, z Mylofu do Gołąbka, z przerwą w Nadolnej Karczmie. Zebraliśmy się w czwartek rano w Sopocie, my, czyli ja, Ola, Jędrek i Maciek, wsiedliśmy, a raczej z trudem wcisnęliśmy się w zielonego matiza i z piskiem opon ruszyliśmy z ulicy Parkowej ku przygodzie.
Czwartek - dzień pierwszy.
Komandor spływu wita uczestników.
Chyba nie muszę pisać, kto nim był ;) Witałam więc uczestników, mam nadzieję, że dość sympatycznie, przy okazji bezwzględnie regulując z nimi pewne sprawy. Nawet trafił mi się taki dialog: ja: ........wie Pan. J: Nie Pan, tylko Jerzy. ja: Jerzu. Dodam, że powiedziałam to z mega powagą, nie będąc świadoma co mi ślina przynosi na język. Olka i Maciej prawie musieli majtki zmieniać. I tak zleciał nam dzień do wieczora, kiedy odbyło się ognisko rozpoznawczo-zapoznawcze. Tu popis dali chłopcy - dzielnie pilnując kiełbasek i wydając piwko ;)
Piątek - dzień drugi
Spływ Brdą: Mylof - Nadolna Karczma, 20 km rzeką
Spływ się rozpoczął. My podzieliliśmy się po debatach długich na pary: Ola - Jędrek (para spływu :D), Gosia - Maciek. I ruszyliśmy na końcu, poganiając od czasu do czasu niektórych spływowiczów.. Bowiem tempo momentami było ślimacze... I niestety. Trafiliśmy z Maćkiem na Pana z dwoma córkami w kanu, który kompletnie nie potrafił na tym czymś pływać. Holowaliśmy go przed 7 km! Cudnie! Jaki trening przed maratonami! ;) A Pan swoim znajomym powiedział, że na holu był tylko 500 m... Czegoś się wstydził? A wieczorem ognisko także było, gitary były i śpiewy też; dość późno dla niektórych się to wszystko skończyło;)
I tu jeszcze mały dopisek, po ostrych słowach Maćka, że nie wspomniałam o jego heroicznej walce z wodą. Wyskoczył dzielny z kajaka [a ja przy tym trochę krzyku narobiłam...], by ratować tonącą Vistę jednego ze spływowiczów... Brawo!!! :-))))
Sobota - dzień trzeci
Spływ Brdą: Nadolna Karczma, 17,5 km rzeką
Tym razem byliśmy sprytni z Maćkiem i wskoczyliśmy jako jedni z pierwszych do kajaka. Płynęliśmy sobie z przodu, czasem stopując spływowiczów i pomagaliśmy naszemu instruktorowi Leszkowi, towarzystwo było przemiłe :-) Dotyczy to także ratowników :-)))
Trasa ta chyba była troszkę bardziej zwałkowa niż dzień wcześniej, kilku spływowiczów się skąpało, niestety wśród nich kilkuletnia Malwinka. Na szczęście dziewczynka po 10 min już się uśmiechała, a od nas na sam koniec dostała dyplom najdzielniejszego uczestnika spływu! Wieczorem - tradycyjnie ognicho, ale już z mniejszą frekwencją.. wszyscy tacy zmęczeni już byli...
Niedziela - dzień czwarty
Bye, bye
I tu się nasza impreza kończy. Koło południa pożegnaliśmy wszystkich grzecznie i wesoło ruszyliśmy w stronę Trójmiasta.
Podsumowanie? Fajnie było :-) Spływ ciekawym odcinkiem, choć trochę wolny. Za dużo roboty nie było, w miarę większych problemów też nie. Żyć nie umierać :-) Tylko jakoś tak nadal nie wyspana jestem...
Ale ci się zrymowało w tytule :P
OdpowiedzUsuń:p
OdpowiedzUsuńjak zapytałam Jędrka jak było, odpowiedział "męcząco"... czyżby jego partnerka z "pary spływu" tak go w kajaku wymęczyła?:P
Męczyli się razem nawzajem :D
OdpowiedzUsuńPertnerka była raczej wykończona partnerem;]
OdpowiedzUsuńNiech się cieszy, że płynął w takim a nie innym składzie ;]