"Tak naprawdę nie wiemy, co ciągnie człowieka w świat. Ciekawość? Głód przeżyć? Potrzeba nieustannego dziwienia się? Człowiek, który przestaje się dziwić jest wydrążony, ma wypalone serce. W człowieku, który uważa, że wszystko już było i nic nie może go zdziwić, umarło to, co najpiękniejsze - uroda życia."
Ryszard Kapuściński

czwartek, 29 kwietnia 2010

Miasteczka dwa.

W Ustroniu wiosna. Drzewa są soczyście zielone, bujna trawa pokrywa skwery, kwiaty kwitną. Ciepło, słońce, wiosna.
To był mój trzeci w tym miasteczku, położonym u podnóża Czantorii, nad Wisłą. Podobnie jak w poprzednich razach, przyjazd mój tutaj wiązał się z zawodami, biegowymi. Tym razem oprócz mnie Paweł zabrał też Macka.
Dojechaliśmy sokoro świt, koło 7:00, dodam, że to była niedziela; znaleźliśmy sklep, a w nim bułki z czwartku chyba - nasze śniadanie. Po krótkiej drzemce ubraliśmy się stosownie i ruszyliśmy zdobyc Czantorię - 995 m n.p.m. Skoro robimy "Bieg na Czantorię", to musieliśmy się na nią wdrapać. Weszliśmy zalesionym szlakiem, niewielu ludzi spotkaliśmy po drodze, ale mnie zaczepić musiał najstarszy siwy osobnik, który z uśmiechem na twarzy skomentował moją zasapaną kondycję.
Pod szczytem rządzili Czesi, ubrani w ładne sportowe ciuszki, pilo kofolę (kurczę, nie pamiętam nazwy...), którą i my posmakowaliśmy.
W drodze powrotnej się rozdzieliliśmy i Paweł zbiegł szybciej, a my wybraliśmy dłuższy spacer.
Podobają mi się tutejsze szlaki. Są stosunkowo łatwe, w sam raz dla nowicjuszy, ale niektóre podejścia mogą dac w kośc. Idealne na rower czy spacer albo na biegi ;)
Samo miasteczko nie jest najgorsze. Przynajmniej jego centrum wokół, którego się poruszaliśmy. Rynek, widac, że całkiem niedawno odnowiony, z fontanną i ciekawą sceną, serce miasta. Naprzeciw niego Urząd Miasta, gdzie mieliśmy spotkanie robocze. Graża jak zwykle chętna do pomocy, nawet zwróciła nam uwagę na nowy chodnik...
A gdyby ktoś zgłodniał, to polecam naleśniki w "Delicjach" :)


Karpacz. Jak się samo reklamuje - "Miasto pod Śnieżką". Miasteczko, w którym byłam kilka razy i do którego czuję jakiś sentyment, nawet nie wiem czym spowodowany, może właśnie tym, że leży u podnóży pięknych Karkonoszy.
Tu wpadliśmy tylko na jeden dzień. Na Śnieżkę niestety się nie wdrapaliśmy. Spotkanie robocze przebiegło całkiem gładko.
A Karpacz.. Miasto kładące duży nacisk na promocję, turystykę. I słusznie. Robic można tam mnóstwo rzeczy, chodzić po górach, biegać, jeździć na rowerze; w okolicy znalazłyby się pewnie jakieś skałki czy ciekawy, spiętrzony kawałek rzeki. W sumie te wszystkie rzeczy można przypisać całej Kotlinie Jeleniogórskiej, ale Karpacz ma to, czego nie mają inne miasta - Śnieżkę. Nie wiem czy miasto wystarczająco kojarzone jest z najwyższym szczytem Karkonoszy, czy w pełni to wykorzystuje, ale dla mnie i tak ma swój niepowtarzalny urok.

4 komentarze:

  1. Uwielbiam kofolę!Tak to się właśnie nazywa, dobrze zapapamietałaś :) Piliście ją pewnie w tym radosnym schronisku pod którym mam wieśniacką fotę w żółtym kapelutku ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Góry!! ja chcę w góry :< kurde z warszawy to już blisko:D trzeba będzie się wybrać w jakiś weekend ^^ kondycji nie masz xD? a kto 3 ostatnie miesiące ciągle z plecakiem biegał^^? jednak miałaś tam jakiegoś tragarza ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. teraz opisz człopę:) ja napisałam dwa zdania o pani Teresie. i nawet umieściłam jej zdjęcie. więcc zapraszam! kurczę, nie wiem zupełnie jak mam udostępnić mojego blogga:/

    OdpowiedzUsuń
  4. Dokładnie tam ją piliśmy ;)
    tragarza nie miałam, hehe :D
    Człopa będzie jeszcze w tym tygodniu, tylko Agato poproszę o kilka zdjęć na maila ;)

    OdpowiedzUsuń