"Tak naprawdę nie wiemy, co ciągnie człowieka w świat. Ciekawość? Głód przeżyć? Potrzeba nieustannego dziwienia się? Człowiek, który przestaje się dziwić jest wydrążony, ma wypalone serce. W człowieku, który uważa, że wszystko już było i nic nie może go zdziwić, umarło to, co najpiękniejsze - uroda życia."
Ryszard Kapuściński

wtorek, 28 sierpnia 2012

Brda.

 
Mieliśmy wolny tylko weekend i chęci na spływ kajakowy. Postanowiliśmy więc pojechać nad Brdę. Płynęłam już tą rzeką i tym samym odcinkiem, ale ostatni raz byłam tutaj dwa lata temu, więc powtórka z rozrywki wcale mi nie przeszkadzała. W piątek wieczorem, w strugach deszczu, wyjechaliśmy z Trójmiasta i udaliśmy się w kierunku Borów Tucholskich. Po 21 wylądowaliśmy na polu namiotowym w miejscowości Brda nad Brdą, gdzie czekali już na nas chłopaki z Warszawy. I jak to w piątki bywa, był grill, nawet dwa, było jedzenie, było piwo, było ognisko. Było wesoło, nie było deszczu. Namioty udało się bez rozbić bez problemów, obyło się bez robienia okopów, konieczne jednak były roszady materacowe.
W sobotę chciałam sobie pospać przynajmniej do 8:30, ale wszyscy przecież znają niesamowite właściwości namiotów, które działają jak wzmacniacze dźwięków, przez co leżąc w środku wszystko słychać z podwójną albo i potrójną mocą [nie próbujcie pierdzieć albo bekać w namiocie - WSZYSCY usłyszą w promieniu 20 m]. I tak, wracając do wątku spania, po godzinie 7 [rano] zostałam brutalnie obudzona wywodami na temat wyższości omleta nad jajecznicą, bądź odwrotnie. Kawę wypiłam więc wcześniej niż zamierzałam. Po ogarnięciu się, przetransportowaliśmy się w górę rzeki i zaczęliśmy naszą przygodę z Brdą. Ruszyliśmy z Mylofu, tuż za zaporą. W tym miejscu ma początek także Wielki Kanał Brdy, który mieliśmy okazję podziwiać przy drodze między Rytlem a Zapędowem.
Po kilkunastu metrach nie przestraszcie się wody, która wypływa z rur łączących kanał z rzeką. Jedna z nich - ostatnia - spowodowała, że w kilku kajakach - w naszym też - pojawiła się woda. Mieliśmy więcej szczęścia niż koledzy z jedynek, tam była wywrotka. Tego dnia spłynęliśmy 19 km, w sumie bez większych problemów. Największym problemem byłam ja, kiedy to spanikowałam jak wpadliśmy na drzewo.. Ale wszyscy przeżyli :) Trasa jest fajna, rzeka płynie głównie lasami, więc zwałki są gwarantowane. W naszej ekipie była tylko jedna wywrotka - w sumie nikt nie wie nawet jak się ona zdarzyła :) Po spływie oczywiście wzięliśmy udział w narodowej formie spędzania wolnego czasu przez Polaków, czyli kontynuowaliśmy zabawy z grillem i ogniskiem. A przy okazji powspominaliśmy sobie licealne czasy.
 
 
W niedzielę wstaliśmy niespiesznie i koło południa wskoczyliśmy do kajaków. Tego dnia dołączyło do nas jeszcze kilka osób, więc było weselej. Naszym celem była Woziowoda, do przepłynięcia mieliśmy około 9 km. Na tym odcinku Brda ma trochę szybszy nurt, jest szersza i zapewne bardziej głęboka. Mając w pamięci kajakowe kłótnie z dnia poprzedniego, ustaliliśmy z moim kajakowym partnerem, że tylko jedno z nas wiosłuje. Albo ja, albo on. Zgłosiłam się na ochotniczkę i stwierdziłam, że mogę ja być motorem naszego super kajaka, a Tomek pomagał mi tylko w kryzysowych sytuacjach, czyli gdy na horyzoncie pojawiały się zwalone drzewa. I wszyscy byli zadowoleni [mam nadzieję] :) W Woziwodzie znajduje się całkiem ładne pole biwakowe, może następnym razem zawitamy tam na dłużej?
 
Po spływie z ekipą, która przyjechała tylko na jeden dzień [Asia, Łukasz, Gosia i Sebastian], pojechaliśmy do Swornegaci na obiad i tak nam się tam spodobało, że Łukasz zaliczył jeszcze kąpiel w Jeziorze Karsińskim :)

PS. Wszystkie zdjęcia mam od Arkadiusza Kuli Kulewicza. Dziękuję bardzo :)
PS następne. Ostatnie zdjęcie pokazuje po co m.in. zabieramy chłopaków na spływy ;-)

4 komentarze:

  1. Szkoda, że Cię nie było!!

    OdpowiedzUsuń
  2. hello hello, moja droga, zostałaś nominowana :)

    http://tekstualna.blogspot.com/2012/09/gruby-ancuch-nie-jest-zy.html

    OdpowiedzUsuń
  3. O cholera. poważna sprawa. rozumiem, że mam to opisać u siebie? :D

    OdpowiedzUsuń