"Tak naprawdę nie wiemy, co ciągnie człowieka w świat. Ciekawość? Głód przeżyć? Potrzeba nieustannego dziwienia się? Człowiek, który przestaje się dziwić jest wydrążony, ma wypalone serce. W człowieku, który uważa, że wszystko już było i nic nie może go zdziwić, umarło to, co najpiękniejsze - uroda życia."
Ryszard Kapuściński

piątek, 15 czerwca 2012

Kośna

 

Kośna to niewielka rzeka, płynąca czasami leniwie, czasami nie, pośród lasów i pagórków Warmii. Bierze swój początek w jeziorze Kośno, jednak my nasz spływ zaczęliśmy tuż za nim - przy moście w miejscowości Kośno.  Pierwszego dnia dopłynęliśmy do Pajtuńskiego Młyna, trasa - według niektórych - miała wynieść 17 km, jednak w rzeczywistości było to zaledwie 8, co nas zaskoczyło. Przygotowaliśmy się psychicznie bowiem na płynięcie przez kilka godzin, a tu niespodzianka, po dwóch zobaczyliśmy charakterystyczny, ceglany budynek młyna, z 2 pol. XIX w. Jest to jedyny zachowany na Warmii i Mazurach obiekt takiego typu z zainstalowanym kołem podsiębiernym. Tam, przy lewym brzegu, czekała już na nas Marysia oraz grupa niezadowolonych spływowiczów, którym było za mało. Wspomnę jeszcze o samej rzece. Początkowo, przez około 2,5 km, płynie się lasem, często mając do pokonania urocze i niezbyt skomplikowane zwałki. Dalsza część trasy to głównie spływ przez łąki i pola, pośród trzcin [uwaga, niektórzy się w nich zblokowali] i krowich mord.
Następnego dnia ruszyliśmy spod młyna, zaczynając spływ odcinkiem leśnym. Do stawów rybnych, gdzie mieliśmy przenoskę, do pokonania było 3,3 km, jednak nam wydawało się, że ciut więcej. Może dzięki niespodziance jaką był młyn w miejscowości Patryki [no dobra, przed nią]. Młyn był niespodzianką, ponieważ nikt się go nie spodziewał. Niestety na naszej mapie nie był zaznaczony, a niektórym stworzył małe trudności. Można było go pokonać na 3 sposoby: przepłynięcie pod mostkiem po lewej stronie i wpłynięcie na zwałkę [cyt. Marysię "survival"], przepłynięcie przez próg wodny [z czym poradziły sobie całkiem nieźle kajaki z polietylenu, gorzej miały osoby w laminatach, w tym ja], dobicie do prawego brzegu i przeniesienie kajaka przez prowizoryczny mostek, skonstruowany ze starych desek i drzwi, po drodze mijając góry cegieł. Ostatnią opcję wybrała tylko jedna ekipa - ja i mój kajakowy towarzysz :D
Płyniemy dalej i po kilkunastu minutach i kilku zwałkach dopływamy do stawu rybnego. Tu niestety kończy się przygoda z Kośną [odcinek od mostu drogowego w Kośnie do tego miejsca ma 11 km, w sam raz na jeden dzień ;)], przerzucamy kajaki na Kanał Kiermas, co było momentami karkołomne, szczególne ponowne wodowanie sprzętu. Zejście do kanału jest wysokie i strome, na szczęście wszystkim się udało bez większych szkód.. Samo płynięcie kanałem było momentami urozmaicone, np. w postaci dwóch zwałek, gdzie było tak mało miejsca, że trzeba było całkowicie schować się w kajaku. Gorzej miały osoby płynące kanadyjkami, jedna ekipa przerzucała je ponoć górą ;) Dopływamy do małego, zarośniętego jeziorka i szukamy ujścia. Znaleźliśmy rozwidlenie kanału, my wybieramy Kanał Wiktorii, którym dopływamy do Jeziora Silickiego. Na owym małym, zarośniętym zbiorniku spędziliśmy dwie godziny, kierując ludzi we właściwą stronę.. Tym sposobem z pierwszego kajaka, staliśmy się tzw. czerwoną latarnią ;) Jeżeli wybierzecie się kiedykolwiek na spływ kanałem, uzbroicie się w cierpliwość.
 
Ilość trzcin momentami była tak spora, że trzeba było chować wiosła i chwytając się za rośliny mozolnie przeciągać się do przodu.. Ciekawostką jest akwedukt, tuż przed samym wpłynięciem na Jezioro Silickie. Przecinają się tutaj dwa kanały: Wiktorii, którym właśnie płynęliśmy oraz Elżbiety [ciekawe kto wymyślił te nazwy...]. Niestety nie wdrapaliśmy się na górę rzucić na nie okiem, w tym czasie walczyliśmy z prądem pod owym akweduktem, bowiem Kanałem Wiktorii płynęliśmy pod prąd. Najlepszym wyjściem było wyskoczenie z kajaka i przeciągnięcie go za bystrze, co też uczyniłam. W tym momencie byliśmy już nieźle zmęczeni - trzciny dały nam w kość. Przed nami pozostał ostatni etap - dwa jeziora i między nimi [znowu..] kanał z trzcinami.. Wylądowaliśmy na plaży ośrodka gdzie się zatrzymaliśmy, nad Jeziorem Klebarskim.
Podsumowując - Kośnę polecam początkującym kajakarzom, rodzinom z dziećmi [to już ciut bardziej doświadczonym rodzicom], oraz wszystkim, którzy chcą spędzić jeden dzień w kajaku, bez większych szaleństw [jak np. na Jarze Raduni].

2 komentarze:

  1. "koło podsiębierne" (pod-się-bierne?)... jestem pod wrażeniem;D

    OdpowiedzUsuń
  2. przewodnik kajakowy mi podpowiedział :P

    OdpowiedzUsuń