"Tak naprawdę nie wiemy, co ciągnie człowieka w świat. Ciekawość? Głód przeżyć? Potrzeba nieustannego dziwienia się? Człowiek, który przestaje się dziwić jest wydrążony, ma wypalone serce. W człowieku, który uważa, że wszystko już było i nic nie może go zdziwić, umarło to, co najpiękniejsze - uroda życia."
Ryszard Kapuściński

czwartek, 22 września 2011

Istanbul.


W tym mieście rozpoczął się mój kilkumiesięczny pobyt w Turcji. Była to moja trzecia wizyta w byłej stolicy Imperium Osmańskiego. I jak zwykle się nie rozczarowałam ;) Pamiętam, jak pierwszy raz wysiadałam z pociągu Bosfor Expres relacji Bukareszt-Istambuł na stacji Sirkeci, na samym końcu Złotego Rogu, jeszcze po stronie europejskiej miasta. Było to moje pierwsze zderzenie z egzotyką, pierwsze - jak dla mnie - orientalne miasto, które odwiedziłam. Zapachy przypraw, kebebów, klaksony zniecierpliwionych kierowców, wysokie krawężniki, wszędzie biegające koty, cay w małych szklankach, rozpadające się kamienice, łopczące czerwone flagi, promy przeprawiające się przez Bosfor, ostrygi w azjatyckiej części, Błękitny Meczet - to wszystko i zapewne jeszcze wiele więcej szczegółów, które umknęły mojej pamięci, sprawiło, że chciałam do tego miasta powrócić. I udało mi się po ponad czterech latach!


Już na samym początku miałam szczęście do ludzi. Na lotnisku im. Ataturka, Ojca Turków, poznałam 22-letnią Camille J., studentkę dziennikarstwa z Paryża. Okazało się, że leciałyśmy tym samym samolotem z Rygi, gdzie miałyśmy przesiadki - Camille z Tel Avivu, a ja z Gdańska.

Zaczęłyśmy rozmawiać i wyszło na to, że obie podróżujemy same [to mój pierwszy taki samotny wyjazd - nie liczę Londynu], postanowiłyśmy więc połączyć siły i znaleźć hostel. Początkowo, jeszcze w Polsce, chciałam spać w dzielnicy Sultanhamet, w samym sercu Złotego Rogu, na południe od Błękitnego Meczetu, ale po poczytaniu tego i owego, zdecydowałam się tym razem przenocować w Beyoglu w okolicach palcu Taksim. Dojechałyśmy tam z Camille trzema środkami lokomocji - kolejką podmiejską, tramwajem oraz mini-metrem. Główna ulica Beyoglu to istnie imprezowe centrum miasta! Iskiklal Caddesi żyje całą dobę. Łączy ona plac Taksim z placem Tunel, gdzie można wsiąść w jeden z najstarszych na świecie podziemny tramwaj. Na tej ulicy widziałam więcej Starbucksów niż w całej Polsce razem wziętych. Znalazłyśmy bardzo przyjemny hostel połączony z turecką łaźnią kilka uliczek dalej, cena jak na lokalizację była bardzo przystępna, bowiem noc wyniosła nas 22 TL. Pierwszego wieczoru spotkałyśmy się z Tomkiem, który jest szczęściarzem, ponieważ będzie studiować właśnie w Stambule! ;) Nie obyło się oczywiście bez toastu wzniesionego tureckim piwem Efes.
Następnego dnia ja i Tomek wybraliśmy się na wycieczkę na stronę azjatycką. Bardzo chciałam sobie kupić bilet na pociąg do Afyon. Niestety nie udało mi się. Ale samo przepłynięcie Bosforu jest celem samym w sobie! Po drugiej stronie pokręciliśmy się trochę, wypiliśmy Colę Turka i ruszyliśmy z powrotem, gdyż wieczorem czekała na nasz impreza erasmusów ;)


W między czasie poleżeliśmy jeszcze na trawie pod Błękinym Meczetem i poszwendaliśmy się po Sultanhamecie i przeszliśmy Most Galata.


Nie będę pisać o imprezie, bo nie ma za bardzo o czym, nie posiedzieliśmy tam zbyt długo, ale nie myślicie, że wróciliśmy do domów :) Beyoglu po prostu żyje nocą! Klubów jest tam mnóstwo, więc każdy znajdzie coś dla siebie! Powiem tyle, że łóżkach znaleźliśmy się wcześnie rano ;)
W sobotę, 17 września, w Istambul Modern miało miejsce otwarcie 12. Międzynarodowego Biennale, na które wybrałyśmy się z Camille i Agatą [kolejną poznaną Francuzką]. Było całkiem niezłe, ale o biennale napiszę gdzie indziej ;) I niestety tego dnia musiałam spakować ponownie plecak, wsiąść w autobus i pojechać do Afyon.

Na pewno jeszcze wrócę do tego miasta, choćby po to, by wypić herbatę siedząc nad Bosforem i patrząc na przecinające jego wody statki.




2 komentarze: